Boże Narodzenie na Wielkanoc

sobota, marca 30, 2013


Chyba nikt nie wyobrażał sobie śnieżycy w Wielki Piątek i jechania na sankach ze święconką!  Wielkanoc wszystkim kojarzy się z wiosną, a tu taki niemiły pogodowy psikus. Szkoda, wielka szkoda ...
Piątkowe popołudnie na warszawskim Grochowie.

Tak czy inaczej ja życzę Wam ciepłych i radosnych Świąt, pełnych optymizmu, nadziei i szczęścia. Niech nadejdzie wiosna, a świat znów nabierze kolorów! WESOŁYCH ŚWIĄT!! BUONA PASQUA!!! 


Do zobaczenia po Świętach!

piątek, marca 29, 2013



Natale con i tuoi, Pasqua con chi vuoi - czyli Boże Narodzenie z bliskimi, Wielkanoc z kim chcesz - takie jest podejście Włochów do nadchodzących Świąt, oczywiście generalizuję. Choć trzeba przyznać - sporo w tym prawdy. To Boże Narodzenie jest bardziej rodzinne, na Wielkanoc coraz więcej osób wyjeżdża, ale przecież podobną tendencję można zaobserwować i w Polsce. To co nierozerwalnie kojarzy mi się z włoską Pasquą to baba - gołębica czyli Colomba. Smakuje właściwie podobnie do panettone, ma charakterystyczny kształt, posypana jest migdałami, na wierzchu ma słodką, aromatyczną skurupkę i oczywiście jest przepyszna. Nawet w naszych supermarketach pojawiły się na półkach, opakowane w wiosenne kolory, aż proszą kup mnie! kup mnie!
 
W jednym z miesięczników La cucina italiana, znalazłam łatwy przepis i może sama spróbuję się z nim zmierzyć! Ale cicho sza, bo jak nie wyjdzie, będzie wstyd! Dla zainteresowanych podpowiem, że w internecie można znaleźć wiele pomysłów na "domową" formę, bo niby skąd tu w Polsce wytrzasnąć gołębia? Może jak zapach ciasta rozejdzie się po domu poczuję świąteczny nastrój, bo do tej pory nawet jajka porozwieszane na baziach nie obudziły we mnie wielkanocnego ducha. 



Wyciągnęłam wczoraj dzieci na spacer, ale uciekliśmy po pół godzinie, wiatr lodowaty hulał na placu zabaw, jeziorko jeszcze zahibernowane, ludzie przemykali nieśmiało, miny smutne, do kitu z taką wiosną!
A potem coś z zupełnie innej beczki, wieczorem przychodzi mi na skrzynkę mailową dokumentacja foto z kolejnych poczynań kuchennych Mario. Nic związanego z Pasquą - spaghetti al nero di seppia. Jak sam grande cuoco przyznaje - to chyba starość zagnała go do kuchni i rozbudziła chęć na kulinarne eksperymenty. Dziś mogę tylko podziwiać zdjęcia ale mam nadzieję, że już wkrótce zasiądziemy wszyscy razem przy stole...




 

    

Desperaci podróżują z google map.

czwartek, marca 28, 2013


Nie możemy na razie ruszyć się z Warszawy, więc podróżujemy po naszych ukochanych drogach z google map. Możemy przejechać przez Marradi, pojechać do Camuranich, do Francesco do Palazzuolo, do Polignano, gdzie tylko dusza zapragnie, oczywiście w ramach zdjęć googlowskich, bo już pod Casaluccio się nie uda. Co też mnie cieszy, byłoby to naruszeniem intymności mojej samotni. Wystarczy, że możemy je podziwiać ze zdjęć satelitarnych. 


Kiedy Mario odkrył zabawę z google map, opowiadał mi rozentuzjazmowany:
- Jadę sobie przez Marradi... wyobraź sobie wszystko widać, ludzie, sklepy, samochody ... Jadę sobie i jadę, podjeżdżam w końcu pod mój dom, a tam... zgadnij co!
- Nie mam pojęcia.
- Wasz samochód!!!


Natychmiast ruszyłam w wirtualną podróż, by się przekonać. I rzeczywiście!! Ale co się dziwić... Przecież my tam!! Jeśli nawet google nas tam widzi...:)
Teraz dzieci bawią się w jazdę po włoskich drogach, wykorzystując google map i zaskakuje mnie jak dobrze znają te drogi, potrafią rozpoznać każdy mijany budynek, każdy zakręt, drzewo, niesamowite jak wnikliwymi są obserwatorami.








Uwielbiam być w drodze... na drodze ... dokądś zmierzać, coś odkrywać. Toskańskie drogi zdają się być do tego stworzone, są wąskie i kręte, nie można jechać szybko. Płynie się wolno asfaltowymi wstążeczkami, które wiją się serpentynami i łagodnie, wspinają na szczyty pagórków, by potem opaść znów w doliny ...

PAGÓRKI to po włosku LE COLLINE.

W głowie dziecka

środa, marca 27, 2013

Chłopcy wracają ze szkoły. Mikołaj w przedpokoju zrzuca kurtkę i nerwowo zaczyna przeszukiwać kieszenie. 
- Gdzie to jest? - pyta zdezorientowany.
- W kurtce, do kieszeni schowałeś - mówi Paweł
Porozumiewają się półsłówkami, więc nie dopytuję. Domyślam się, że Mikołaj coś dla mnie zrobił i teraz zapodział niespodziankę. Jestem przekonana, że to wymyślne jajko wielkanocne, bo właśnie wrócili z wycieczki w galerii. 
Kieszenie przeszukane, a tego czegoś nie ma. 
- Zostawiłeś pewnie w samochodzie. Idziemy na dół - rzuca Paweł.
Mikołaj naciąga uszatkę na głowę i biegnie za tatą. 
Za kilka minut wraca szczęśliwy i wręcza mi to:


Brak mi słów! I znów łza na rzęsie mi się trzęsie:) Rysunek, do którego powinnam dołączyć legendę, bo pęka od symboli i szczegółów. Jest tu wszystko MY, nasz ulubiony bar, nasza ulubiona restauracja, Mario, który rozpala ognisko na Gamognii, dom Camuranich. Widać, że nad włoską pisownią musimy popracować, bo Mikołaj stosuje zapis quasi fonetyczny:) Tak czy inaczej i to ma swój urok. Zadziwia mnie to wszystko, zastanawiam się czasem jak chłopcy te Włochy widzą, czy ja aby presji na nich nie wywieram, ale kiedy dumny z uśmiechem od ucha do ucha dziś zaprezentował mi to dzieło, z dziecięcym ciepłem w oczach, z dedykacją, że to dla mnie ... znikają w mig wszelkie wątpliwości.

RYSUNEK to po włosku IL DISEGNO

Chcę do Włoch!

wtorek, marca 26, 2013


Kiedy we wrześniu na rozpoczęciu roku szkolnego, wychowawczyni Tomka przypomniała z żalem, że to już ostatni wspólny rok. Tomek skwitował to tak - proszę się nie martwić, ja też jestem tu już ostatni rok. Rozczulił mnie wtedy do łez, ta jego pewność, to przekonanie dodały mi skrzydeł. Wróciliśmy do Polski w nocy, pognaliśmy do szkoły po kilku godzinach snu, myślami byliśmy jeszcze "tam". 

To jego stwierdzenie uświadomiło mi wtedy, że jesteśmy jakby w poczekalni na dworcu, wciąż czekamy... 
Kiedyś to się musi zmienić, musi w końcu nadjechać nasz pociąg. Czasem wszystko się wali, czasem idzie nie tak jak byśmy chcieli i nic nie możemy zrobić. Ręce opadają z bezsilności, nic się nie chce ...
Mimo wszystko, choć może to trochę naiwne z mojej strony,  ja naprawdę nie potrafię się poddać, dlatego też często ten mój upór postrzegany jest jako dziecięca fanaberia ...

A może słowa Tomka na rozpoczęciu roku szkolnego okażą się prorocze... a może wreszcie karta się odwróci... a może całkiem "nieoczekiwanie" przyjdzie wiosna... Wszystko to ... może...

- Chcę do Włoch - powtarza uparcie Mikołaj.
- Chcę do Włoch - wtóruje mu Tomek. 
- Chcę do Włoch - coraz śmielej mówi Paweł
 I już nawet ja zbieram się na odwagę i nie w myślach, nie szeptem, a pełnym głosem... 
- Chcę do Włoch!!




BYĆ PRZEKONANYM - to po włosku ESSERE CONVINTO!

Wielkie żarcie!

poniedziałek, marca 25, 2013

To nie będzie post dla tych co na diecie, czy dla tych co restrykcyjnie przestrzegają zasad zdrowego żywienia. O czym będzie? O jedzeniu, a raczej o porach posiłków.
Włosi jedzą tak jak wszyscy południowcy. Oczywiście drobiazgi mogą zmieniać się w zależności od regionu, ja jednak piszę o Toskanii, bo ten model życia jest mi znajomy. Wcześnie rano śniadanie - klasycznie słodka bułeczka i cappuccino. Obiad mniej więcej o 13.00. Czasem po południu jakiś podwieczorek (czyli merenda) i główny posiłek dnia - kolacja około 20.00! Zupełnie odwrotnie niż w Polsce ale jak wiadomo i klimat jest inny. 
A teraz o drobnych grzeszkach słów kilka - czyli nocne jedzenie! Śmiejemy się z Mario, bo to on jest prowodyrem i kusicielem, cóż szczęściarz (mówię to nie bez zawiści)  może sobie na to pozwolić. Najdalej dwie godziny po kolacji już słychać jak w kuchni szeleści papierami, już chrupie, coś wymyśla, ubaw mamy prawdziwy i czasem specjalnie go podpuszczamy. Gorzej kiedy to podpuszczanie działa jak miecz obosieczny i sami wpadamy w pułapkę. Z całej trójki to ja oczywiście jestem najtwardsza ... ale jednak i mnie można złamać. Pamiętam jak o 23.00 Mario naszła ochota na budyń, buszował więc w kuchni, dzwonił garnkami, co chwila podpytywał kto reflektuje - ale ja twardo zapierałam się, że ja to nie, że absolutnie! Po czym podstawił mi pod nos dymiący garnek pachnący wanilią i przypalanym cukrem, mówiąc:
- Zobacz trochę przypaliłem, ale ty chyba lubisz? Nie chcesz wyskrobać? 
Aaaaa i już moja siła charakteru runęła jak domek z kart!


Innym razem to Paweł znając słabość Mario do ryby szpady, kiedy byliśmy w Polignano, zaczął kusić go jak Ewa Adama.
- Mamy rybkę! Chcesz przygotuję ci z cytrynką, z patelni!?
Mario oczywiście namawiać nie trzeba długo i grubo po północy rozłożeni na kanapach, niemal jak starożytni Rzymianie pałaszowaliśmy pesce spada:) Tzn Mario pałaszował, ja podskubywałam a Paweł się przyglądał i śmiał w najlepsze. 

 Kiedy 31 grudnia emocje pofajerwerkowe sylwestrowej nocy już nieco opadły, żołądki też upomniały się o swój przydział, dumna jestem z siebie, bo tym razem byłam tylko złośliwym fotografem, nie uległam. Kolacja była męska, nic wyszukanego, nożem zamiast widelcem, wśród papierów, prawie jak w koszarach!


Szukając zdjęć do tego artykułu, trafiłam też na nocną kukurydzę, którą panowie sobie  ugotowali o bardzo późnej porze, zasiedli do stołu delektując się złocistymi kolbami muśniętymi masełkiem, oprószonymi solą. MANGIONI - ŻARŁOKI - takie jest słówko na dziś:)   

Biała chusteczka

niedziela, marca 24, 2013


Biała chusteczka ... Czy poza księżniczką machającą nią z wysokiej wieży coś Wam jeszcze przychodzi do głowy?
Być może to, o czym chcę opowiedzieć, wiedzą wszyscy i okaże się, że jestem ignorantem jakich mało... A może nie, dlatego dziś kolejna historia, z serii "podróże kształcą".
Kiedyś w drodze do Toskanii, na autostradzie w okolicach Bolognii gnaliśmy szybko lewym pasem, bo już blisko celu, już nam domem pachniało, a tu nagle przykleił nam się inny samochód do "ogona", zaczął mrugać światłami, a ręka wystawiona za okno machała białą chusteczką. Gnał ten samochód z zawrotną prędkością, pasażerka wygrażała nam, ponieważ zbyt opornie zjeżdżaliśmy na środkowy pas, a po chwili wyprzedził nas i zniknął nam z oczu. Zaintrygowało to nas i nie dawało spokoju.  

Pewnego letniego popołudnia, w czasie naszego poobiedniego "dolce far niente" przypomniało mi się to zajście i opowiedziałam o tym Mario. Popatrzył na mnie zdziwiony jakbym pytała o najbardziej oczywistą rzecz świata, a potem wytłumaczył:
- Biała chusteczka to tak jak pogotowie. Jeśli coś wydarzy się na drodze, ktoś w samochodzie źle się poczuje, kobieta zacznie rodzić i nie ma czasu na wzywanie karetki - machasz za oknem białą szmatką, chusteczką, czymkolwiek, możesz trąbić i inne pojazdy muszą traktować cię jak pojazd uprzywilejowany. 
Ależ mieliśmy głupie miny kiedy przypomniało nam się tamto nasze święte oburzenie. Muszę przyznać z pokorą, że nie wiem, czy jest to powszechny zwyczaj, znany na całym świecie, czy tylko włoski. Przejechaliśmy Europę wszerz i wzdłuż i nigdy się z tym nie spotkaliśmy. Tak czy inaczej - warto pamiętać!

Słówko na dziś to BIANCO - BIAŁY.

Lucca

sobota, marca 23, 2013

Lucca - mimo, że to jedno z ciekawszych miast Toskanii, to jednak nie wiedzieć czemu nie należy do tych najczęściej odwiedzanych. Być może z racji swego położenia, ostrzejszego klimatu, bo Lucca leży u stóp Alp Apuańskich, w północnej części regionu. Oznacza to, że może być świetną bazą wypadową dla tych, którzy w równym stopniu kochają trekking i sporty wodne. Bliska odległość morza i wysokich gór będzie gwarancją udanego, aktywnego wypoczynku. Miasto może być też miłą alternatywą dla turystów zmęczonych gwarem Florencji. Lukka jest cicha, nastrojowa, otoczona warownymi murami. Miasto jako jedno z nielicznych nigdy nie znalazło się pod panowaniem Florencji. Kolejna ciekawostka to jego najsłynniejsza wizytówka - Giacomo Puccini, który się tu urodził.

Byliśmy w Lucce tylko raz, właściwie trochę przypadkiem, zatrzymaliśmy się tam będąc w drodze do Viareggio. Ponieważ dzień nie był typowo plażowy, słońce nie mogło się zdecydować czy chce się schować czy świecić, więc na wysokości miasta zjechaliśmy z autostrady i postanowiliśmy zobaczyć, co też kryje w sobie Lukka.







Nie mam wiele zdjęć z tej wycieczki, może nie byłam nastawiona na zwiedzanie, może potraktowaliśmy to raczej jako spontaniczny spacer. Tak czy inaczej zostawiła nam miłe wspomnienia i obiecaliśmy sobie wrócić jak prawdziwi turyści, ale jakoś do tej pory tego nie zrobiliśmy. W tym roku byliśmy tam jedynie przejazdem w drodze na Garfagnanę. Nie mogę sobie darować, że nie mam nawet jednego ciekawego zdjęcia, oddającego urok najbardziej charakterystycznego miejsca w Lucce - słynnego placu, który kształtem przypomina koloseum, a nazywa się Piazza dell'Anfiteatro. No cóż, wszystko jest do nadrobienia!

PRZEJAZDEM - to po włosku DI PASSAGGIO

piątek, marca 22, 2013

Widok na Vossemole z pobliskich szczytów

W żadnym innym miejscu nie widziałam tylu ludzi żyjących z pasją co w Marradi i okolicach. Od sportu, poprzez sztukę, zwierzęta aż po literaturę, każdy ma coś ciekawego czym wypełnia wolny czas. Z takimi ludźmi można zwykle rozmawiać godzinami, bo zawsze mają coś do opowiedzenia. 



Jadąc do Casaluccio już za Lutirano mijamy po prawej stronie piękną willę, prowadzi do niej biała droga wysadzana cyprysami. Mieszka tam Francesco Catani z rodziną. Francesco ma już ... lat, czyli dużo w co, patrząc na niego, ciężko uwierzyć. Przyjaźnią się z Mario od wieków i to oczywiście nasz przyjaciel, pewnego, letniego dnia, zaprowadził nas do niego. Willa nazywa się Vossemole, jest zaznaczona nawet na bardziej dokładnych mapach regionu. Mario opowiadał, że dawno temu kiedy Francesco przybył w te strony za ostatnie pieniądze kupił ruderę, którą wtedy było Vossemole i powoli, konsekwentnie, zaczął przywracać jej dawną świetność. Potrzebował lat i samozaparcia, ale udało mu się. Lubię historię Francesco, pozwala mi wierzyć, że mnie też może się udać. Francesco jest już na emeryturze, ale przez lata był głównym weterynarzem gminy, teraz schedę przejął jego syn Marco, a miłość do zwierząt to u nich rodzinna cecha. Żona Marco kocha konie, organizuje lekcje jazdy a nawet kolonie w siodle. 

Spotkanie
Meridiana na domu Camuranich

Meridiana Vossemole

Meridiana nad wejściem do zacisza Francesco:)

Willa Vossemole i urwis Arturo na pierwszym planie.
Jednak nie o zwierzętach chciałam opowiedzieć a o szczególnej pasji, która rozsławiła Francesco  na całą okolicę, być może bardziej niż praca wykonywana przez lata. W wolnym czasie staruszek (jakoś mi to określenie do niego nie pasuje zupełnie!) konstruuje zegary słoneczne. Jeśli kiedyś zdarzy Wam się zawitać w te strony zwróćcie uwagę, zegary te można podziwiać w wielu miejscach, na wielu domach - u Camuranich, w centrum Marradi, na Gamogni, na tyłach opactwa - ten, jak twierdzi autor, jest jego ulubionym. Oczywiście na jego domu też takowy się znajduje, wszystkie są niezwykłe, są jego znakiem rozpoznawczym, niemal jak Z Zorro.         

segnando il corso del sole regolo la vita degli uomini
Słówko na dziś OROLOGIO - ZEGAR

czwartek, marca 21, 2013


Skype, marcowe popołudnie, 2013...

- Żółte kwiatki przebijają mi w ogródku!
- Kwiatki? Co to są kwiatki? - warczę niemiło.
- Zaraz ci pokażę - Mario znika na moment po czym wraca z dorodnym, kanarkowo - żółtym żonkilem.
- ten kwiatek po polsku nazywa się żonkil - burczę dalej.
- Jak??? - tu Mario nieudolnie walczy z polską wymową. - A u was jaka pogoda? - pyta po chwili.
- A możemy zmienić temat? - czuję jak narasta we mnie frustracja, jakby to była wina Mario, że u nas zima i kwiatków się nie uświadczy, chyba że w kwiaciarni.
- Aż tak źle? Widziałem prognozy, jakiś kiepski front nad wami wisi.
- U nas nie ma nawet cienia koloru, kwiatka, powiewu wiosny, nic!! Chłopcy się mnie dziś zapytali czy w tym roku będzie lato! Czuję się jakbym mieszkała na Biegunie Północnym. - Jeszcze takiego marca to chyba nie było... Zima... głęboka zima...
- U nas też chłodno, jutro ma padać ...
- Co to znaczy chłodno? - przerywam brutalnie.
- Dziś jakieś 15 stopni!
- ..... - aż mnie skręca!
- Ale pod koniec tygodnia mówią, że zacznie się prawdziwa wiosna, wszystko eksploduje, wystarczy kilka promieni słońca i wiosna wybuchnie kolorami, zapachami, śpiewem ptaków. Już kwitną niektóre drzewa owocowe i kwiatki w ogródkach.

Teraz już całkiem chce mi się płakać... Zachowuję się jak idiotka, jestem zazdrosna o każdy promień słońca, jakim prawem tam przychodzi wiosna, skoro mnie nie ma, zgłupiałam:(



Jak to było? Po nocy przychodzi dzień? A po burzy spokój? Parafrazując więc, powiem: a po zimie przychodzi wiosna...
PRIMVERA - tak brzmi WIOSNA po włosku, od dziś wątpliwie nam panująca...

środa, marca 20, 2013

Są takie momenty kiedy myśli same spływają na klawiaturę, wirują wspomnienia, którymi chciałbym się podzielić, czasem jednak dopada mnie taki smutek, że wpatruję się tylko biernie w monitor, w zdjęcia i nie umiem myśli ubrać w słowa. Tęsknota przygniata, a ja zamykam się w swoim świecie jak cierpiętnik, poddając się melancholii. Niewiele jest rzeczy, które z tego zaklętego kręgu potrafią mnie wyrwać, naprawdę niewiele ...

... ale każdy dowód zainteresowania od znajomych z Italii, każdy telefon, wiadomość, nawet najkrótsza wprowadzają mnie w lepszy humor, to pozwala mi poczuć, że nie jestem tam przechodniem na ulicy, turystką, tylko jedną z nich, która z jakiś niewyjaśnionych powodów, zapadła im w serce i na którą czekają. Mario często się śmieje, że nie może nawet spokojnie wyjść po papierosy czy chleb, bo zawsze napatoczy się ktoś, kto zamiast zwykłego "jak się masz" wyskakuje na dzień dobry z pytaniem "co u twoich przyjaciół?". 

 

Nello spotkany przypadkiem u dentysty natychmiast zagaduje: "kiedy przyjadą?", to samo Tina w barze, Massimo, rzeźnik Silvano, czy kasjer w supermarkecie. Francesco zaczepia mnie na facebooku, wstawia wspólne zdjęcia, Stefano chwali się nowym aparatem fotograficznym i pokazuje najnowsze foto. To niby nic szczególnego, drobiazgi, ale  właśnie to pozwala mi przetrwać, kiedy dopadają mnie doły, kiedy ogarnia mnie marazm, tak jak teraz... Rzuciłabym wszystko w diabły, żeby już być tam, żeby odetchnąć, żeby wreszcie zacząć cieszyć się życiem. 



Kiedy opuszcza mnie optymizm, czasem nawet tu w Polsce są osoby, które ciągną mnie za uszy do góry. Wtedy uświadamiam sobie jak wiele osób mi kibicuje, znajomi, dalsi znajomi, a nawet nieznajomi dopingują mnie i mam wrażenie, że razem ze mną czekają na TEN moment. To dodaje skrzydeł ... dziękuję...  


  AVERE LE ALI - to znaczy MIEĆ SKRZYDŁA