Superniania

środa, kwietnia 30, 2014


Kiedy dawno temu mówiliśmy o przeprowadzce za granicę, wszyscy nam się mocno i dziwili i jako pierwszy argument "przeciw" wystawiana była odległość od babci, cioci, czy innych pomocnych rąk. Z kim tu dzieci w razie potrzeby zostawić na obczyźnie? Człowiek skazany sam na siebie, nikogo do pomocy!
My jednak nigdy takiego problemu nie mieliśmy. Toskania już dawno przestała być obczyzną, a wraz z każdą nowo poznaną osobą czuliśmy się tam coraz pewniej. Dużo łatwiej organizować sobie życie kiedy w innych ma się oparcie. I dziś będzie post trochę ku chwale Mario. Po ostatnich tygodniach muszę dać temu upust, bo jego uczynność okazała się nieoceniona.
Można zawsze na niego liczyć, jest dosłownie na każde zawołanie. Nigdy się jeszcze nie zdarzyło by odmówił nam pomocy. A co najważniejsze mam do niego stuprocentowe zaufanie. Wiem, że kiedy chłopcy z nim zostają są i swobodni i bezpieczni, dobrze się bawią, lekcje odrobią (choć tu Mario przestaje być wyrocznią - dzieci biorą go "pod włos" zadając niewygodne pytania;), poza tym nakarmi, do lekarza zaprowadzi, wysłucha setki dowcipów i to na pewno nie koniec jego zasług.


Kilka było ostatnio takich sytuacji, że musieliśmy zgodnie przyznać - "dobrze, że jest Mario". A żeby jeszcze bardziej dosłodzić powiem, że i Mario nie raz przyznawał szczerze - "dobrze, że jesteście"! I za uszy w złych dniach też się nawzajem wyciągamy...

TENERE A BADA - OPIEKOWAĆ SIĘ, MIEĆ POD OPIEKĄ

Czas ograniczony

wtorek, kwietnia 29, 2014

Ostatni raz Tina podaje nam kawę w swoim barze

Kwietniowa droga do szkoły

Tyle się ostatnio dzieje, że umyka mi zwykłe życie, to które kocham ponad wszystko. Żeby dobrze w tym świecie funkcjonować, muszę mieć chwilkę dziennie tylko z własnymi myślami, czas na notatki, refleksje, a tego niestety w tych dniach mi brak. Wybaczcie więc jeśli posty ukazują się z opóźnieniem, ale żeby iść na przód, muszę usystematyzować sprawy związane z pracą, bo bez tego to przecież ani rusz. Chciałam napisać o ostatnim dniu caffe nuovo, bo Tina i Franco od dziś są na emeryturze, o Tomka "dieci e lode" (najwyższa ocena - polska "szóstka" z przytupem) z matematyki i o "kwiatkach" jakie pojawiają się w polskiej pisowni, o wzgórzach wybuchających głęboką zielenią, o kaprysach pogody, o meczach, które czekają Mikołaja, o jego chorowaniu i wizycie u włoskiego lekarza. To wszystko, z jednej strony banalne, jednak dla mnie tak inspirujące, że aż prosi się o długie opowieści. Zapisuję, notuję, na kolanie, w czerwonym notesie, by nic z tych detali mi nie umknęło.

W Warszawie nie mogłam doczekać się toskańskiego spokoju. Wróciłam na moje podwórko, a tu ... cały czas coś! Oby do czwartku! Mam nadzieję, że kolejny "il ponte" przyniesie odrobinę relaksu i będę mogła wreszcie STACCARE LA SPINA - co w luźnym tłumaczeniu znaczy - WYLUZOWAĆ! 

Dedykacja od Tomka dla Dziadka przed moją korektą.


Na deser zapraszam Was do kuchni w kamiennym domu - czeka na Was coś naprawdę smacznego. Mario ocenił, że to najlepszy wypiek, jaki zrodził się w moich rękach!


O tęsknocie w kilku słowach

poniedziałek, kwietnia 28, 2014

Bezcenne chwile z Babcią

Ten wyjazd uświadomił mi, że miejsce w jakim żyję obecnie jest naprawdę moje, tak bardzo, bardzo moje. Warszawa już po dwóch dniach zmęczyła mnie i wycisnęła ze mnie wszystkie soki. Oczywiście odczuciom negatywnym sprzyjały trudne sprawy do załatwienia, ale tak czy inaczej starałam się obiektywnie popatrzeć na miasto gdzie się urodziłam. Miasto, które przecież z każdym rokiem jest coraz ładniejsze. Mimo to, nie mogłam wykrzesać z siebie pozytywnych uczuć. Tęsknota za włoskim domem uderzyła mnie z taką siłą, że w przechodniach widziałam maradyjskie twarze. Sama przed sobą musiałam przyznać, że to nie jest normalne! 
Zamiast tęsknoty, pozostał sentyment do mieszkania, bo tam się dzieci urodziły i dużo niezapomnianych chwil wiąże się z tym miejscem, ale otoczenie, sklepy, parki paradoksalnie przypominały mi o tęsknocie za Italią. Przez ostatnie lata snułam się przecież z kąta w kąt i odliczałam dni między kolejnymi wyjazdami. Nawet park, koło domu mojej Mamy, nasuwał mi na myśl pewne popołudnie, kiedy siedziałyśmy obydwie na ławeczce, a ja miałam na sobie nawet tą samą sukienkę i mówiłam, że może się tak zdarzyć, że po wakacjach już nie wrócimy.

Chłopcy jako nianie małego Frania

Tęsknię za Rodziną, bo Rodzinę mam wyjątkową i doczekać się nie mogę, kiedy wreszcie ktoś nas odwiedzi tu w Toskanii. Tak naprawdę ludzi poznaje się w trudnych momentach i ten wyjazd pokazał mi, że nie jestem sama na świecie.

 Marzę o chwili, by z Mamą usiąść na tarasie, iść na spacer po miasteczku, ugościć ją po włosku, przytulić całym sercem, tak jak ona to robi, kiedy jesteśmy pod jej dachem. Mam nadzieję, że to się spełni w wakacje.

I jeszcze na deser kilka scenek z życia:

Warszawa, alejka parkowa

- Mamusiu - zaczyna Tomek, kiedy kręcę ich na wielkiej karuzeli - tu była taka pani i Mikołajowi wypadł z kieszeni papierek i ona do Mikołajka powiedziała: Bądź ostrożnA, zobacz, że papierek ci wypadł. Podnieś go i wyrzuć. No to ja powiedziałem: Proszę pani ale to jest chłopiec. A wiesz co ta pani na to? 
- Nie wiem. 
- A ta pani prychnęła i powiedziała: Co to za różnica! Wszystko jedno!
_________________________________________________________
Ten sam park, godzinę później

- Ale wesoło, co?
- Mhm - przytakuję zmieszana.
- Wesoło ma pani w tym parku! Tyle koni!
- ??? - Tu już nie kryję osłupienia. Na szczęście kobieta, która mnie zagaduje oddala się wolnym krokiem. Jakie konie??? - myślę sobie. Odwracam głowę. Na trawniku przed placem zabaw widzę rozłożony stragan z watą cukrową i popcornem, a na przeciwko niego cały  zastęp mniejszych i większych pluszowych koników. - No masz! Absurd dnia powszedniego. "Dzień Świra" jak u Koterskiego. Swoją drogą jak łatwo wziąć kogoś za wariata!


_____________________________________________________________
Ostatni dzień przed wyjazdem, stacja Orlen
Czekam na Pawła na stacji benzynowej na warszawskim Grochowie. Jestem tak wyczerpana, że najchętniej usiadłabym na krawężniku i się rozpłakała ze zmęczenia, z bezsilności. Wody! Chce mi się pić.
- Tylko wodę gazowaną - mówię do dziewczyny przy kasie.
Ta patrzy na mnie uważnie, trochę z troską, trochę z przejęciem, a może tak mi się tylko wydaje...
- A może kawę pani weźmie.
- Aż tak widać, że jestem wykończona, czy kawę proponują tu z urzędu? - myślę sobie. W każdym razie dziewczyna naprawdę patrzy na mnie z troską w oczach.
- Tak! Dziękuję! Chyba potrzebuję kawy!
W międzyczasie znikam w łazience, kiedy wychodzę kawa na mnie czeka. 
- Już pani nalałam, wzięłam większy kubeczek, żeby się nie wylewała, kiedy będzie pani szła. 
Taka nic nie znacząca sytuacja, a w jednej chwili tak mi się dobrze zrobiło. Znów ktoś się o mnie zatroszczył. 
______________________________________________________________
Autostrada, granica słoweńsko - włoska, 26 kwietnia (z czerwonego notesu)


- Chłopcy! Italia!
- Ufff nareszcie - krzyczy Tomek.
- CASA! - dodaje trochę z ulgą Mikołaj. 

Kilometr za granicą zaczyna się ulewa. Polska też żegnała nas łzawym niebem. Widać deszcz nam dziś pisany, ale po deszczu zaświeci przecież słońce...

Poranek koło Opoczna
FINALMENTE - to znaczy NARESZCIE!

Nareszcie w domu!

niedziela, kwietnia 27, 2014



Witajcie! 
Zaczynam od powitania, bo trochę mnie nie było, stąd też moje dzisiejsze poranne opóźnienie. Wczoraj przed północą wróciliśmy z Polski. To był intensywny czas i przez to wszystko, co musieliśmy usystematyzować, przez problemy do rozwiązania, gdzieś nam same święta w kąt wcisnęło. Każdego dnia gonitwa po urzędach, wiszenie na telefonie, łamanie głowy i choć na samym początku cały nasz misternie ułożony plan zaczął się rozsypywać, to jednak koniec końców wyszło pozytywnie. Ale o samych problemach opowiadać nie będę, wolę skupić się na świętach na miłych spotkaniach ze znajomymi, na wszystkim dobrym co się wydarzyło. Po raz kolejny przekonałam się, że mam wyjątkową Rodzinę i wąskie grono znajomych, którzy wspierają, którzy są blisko, nawet jak daleko, to ludzie, którzy tęsknią i życzą nam z serca jak najlepiej. I Mamę mam najlepszą na świecie, im dłużej żyję tym bardziej to doceniam. 
Dużo się działo i na spokojnie o tym wszystkim Wam opowiem - o odwiedzeniu szkoły chłopców, o sąsiedzkich spotkaniach, o malowaniu jajek, o miłości moich chłopców do swojego ciotecznego rodzeństwa, o niespodziance na urodziny Dziadka, i o setce innych spraw zwyczajnych i niezwyczajnych. Głowa pęka mi od wrażeń! 

A dziś cieszę się moją rzeką, która przez ten czas nie zmieniła koryta i wędkarzem, który siedzi pod mostem z wędką, i zapachem mojego domu, i lipami przed barem w żywej zieleni, które już za chwilę nasączą powietrze swoją niepowtarzalną słodyczą...

Za chwilę zapachnie też w kuchni kamiennego domu, obiecuję! Proszę jeszcze o odrobinę cierpliwości:)

Z innej perspektywy, innym okiem

sobota, kwietnia 26, 2014


Wciąż jeszcze nie pokazałam Wam wnętrz obecnego domu, ale proszę byście uzbroili się w cierpliwość. Potrzeba tu jeszcze dopieszczenia, niektóre ściany muszą być odmalowane, powinno dojechać jeszcze trochę klamotów z Polski, oj... wciąż dużo pracy przed nami. Ale jakby nie było już jest "nasz", to znaczy nie nasz  w sensie dosłownym, ale dobrze nam w nim, więc jakby był nasz. Chyba zagmatwałam.



Już nie raz pisałam, że miejsce w jakim mieszkamy, często nawet przez Włochów postrzegane jest jako wyjątkowo fotogeniczne, dla przejezdnych warte choć krótkiego przystanku. Zatrzymują się przed barem, fotografują mosty, a ja zwykle obserwuję ich z tarasu, który też jest częścią tego krajobrazu. 
Ostatnio ktoś specjalnie dla mnie sfotografował nasze miejsce, swoim okiem, inaczej, z innej perspektywy. Dla mnie.


 OKO to po włosku OCCHIO

Wyzwolenie

piątek, kwietnia 25, 2014

Odrobina historii.
Dziś we Włoszech jedno z głównych świąt państwowych - l'anniversario della liberazione d'Italia, czyli rocznica wyzwolenia Włoch spod okupacji faszystowskiej. 25 kwietnia, kiedy to został wyzwolony Turyn i Mediolan jest oficjalnie uznany jako dzień wyzwolenia i koniec wojny. Pozostała część północnych Włoch była wyzwalana do 1 maja. Wtedy też zakończył się trwający dwadzieścia lat czas dyktatury faszystowskiej na Półwyspie Apenińskim.
Rozwijać tematu nie będę, bo jeśli chodzi o historię, to marny ze mnie ekspert. Choć przyznam, że ostatnio staram się zgłębić choć odrobinę historię kraju w jakim żyję, przynajmniej na tyle, by dzieci nie zaskakiwały mnie swoimi pytaniami. 
 

Przy okazji obchodów rocznicy wybuchają czasem polityczne przepychanki czy manifestacje, zupełnie tak jak w Polsce w okolicach 11 listopada. Jednak z pewnością w tym roku będzie inaczej, bowiem święto państwowe zostanie przyćmione, przez to co w weekend będzie się działo w Watykanie. 

Dla przeciętnego Włocha festa della liberazione to tylko "25 kwietnia" - czyli dzień wolny od pracy i ku radości dzieci - od szkoły. Pierwszy wiosenny długi weekend!



Powinnam przy dzisiejszym artykule opublikować zdjęcia z Predappio, gdzie urodził się słynny Duce, ale o tym artykuł już był, więc tylko jedno by w temacie pozostać:)

LIBERAZIONE to oczywiście WYZWOLENIE

Ta opowieść trwa już dwa lata

czwartek, kwietnia 24, 2014

Publikuj! Nie! Publikuj! Ale czy na pewno? Klik! Poszło! 
Trzęsącą ręką, z duszą na ramieniu, z niepewnością, z wątpliwością. 
Tak było dwa lata temu.
Dziś uśmiecham się do statystyk bloga, bo te - dla mnie zwykłego szaraczka - są imponujące.

Dwa lata zmian, chaosu życiowego. Rok temu pisałam z żalem - Minął rok mojego blogowania, a ja wciąż jestem tu. W tym roku mogę przynajmniej napisać, że ten największy krok już za nami. Teraz - byle sił starczyło, optymizmu i samozaparcia. Jakoś się wszystko poukłada. Musi! Dziękuję Wam bardzo za ten wspólny czas. Każdego dnia pojawiają się nowi czytelnicy i to jest dla mnie ogromna radość! Zawsze powtarzam, że jeśli choć jedna osoba będzie chciała czytać to, co piszę, będzie to już dla mnie wystarczającym powodem by nie przestawać. I choć mam takie poczucie, że odkąd piszę tego bloga, życie zaczęło mi się komplikować, jakby ktoś w ukryciu odprawiał nade mną czary woo doo, to jednak jest wśród Was tyle całkiem obcych, a tak bardzo życzliwych mi osób. I mam nadzieję, że ta życzliwość, przyćmi zawiść, która czai się w zakamarkach. Wiele osób zagląda tu w poszukiwaniu optymizmu, dom z kamienia być może stał się odskocznią od problemów czy szarej rzeczywistości. Postaram się zatem by tego optymizmu i radości nigdy tu nie zabrakło.
 
Miałam zrobić sobie tort z okazji drugich urodzin, ale za dużo ostatnio się dzieje, ledwo czasu wystarcza mi na pisanie. Mam nadzieję, że już niedługo powróci spokój.

AVERE UN MOTIVO to znaczy MIEĆ JAKIŚ POWÓD


28 dni szkoły!

środa, kwietnia 23, 2014

Zostały tylko 4 tygodnie szkoły nie licząc weekendów i dni wolnych. W międzyczasie czekają oczywiście wycieczki, więc ostateczny rachunek byłby jeszcze mniejszy. Aż mi się wierzyć nie chce, że już tyle czasu przeleciało, bo jakbyśmy wczoraj stali przestraszeni przed wejściem do szkoły, w dniu, kiedy rozpoczynały się lekcje. Gna ten czas! Gna jak wariat i na nikogo się nie ogląda!

Wakacje w Toskanii zaczynają się już 7 czerwca!!! A po drodze jeszcze piątek 25 kwietnia wolny, a potem 1 maja. I tu taka ciekawostka - we Włoszech długi weekend to "il ponte" - czyli most. Zatem mamy kilka mostów do "przejścia" nim szkolny rok się skończy. 
A samo zakończenie? W Italii trochę inaczej, bez pocztów sztandarowych, bez hymnu, dzieci ostatniego dnia trochę wcześniej wyjdą ze szkoły, a potem 16 czerwca pójdą z rodzicami odebrać świadectwo ukończenia klasy.
Już nie możemy się doczekać. Tyle miejscowych atrakcji na nas czeka!!! Nadchodzi najpiękniejszy czas!

- Mamusiu, mamusiu! Zrób zdjęcie rysie! - prosi Mikołaj
- Jakiej rysie?? - pytam.
- No tej! - pokazuje palcem na brzeg rzeki.
- Aaaaa! Mikołaju, cudaku mój - to nie RYSA, to IRYS!!!

WCZORAJ to po włosku IERI

Włoskie lody!

wtorek, kwietnia 22, 2014

 
"Vorrei un gelato ..."* - to było pierwsze zdanie jakie chłopcy powiedzieli po włosku. Od tego czasu minęło prawie siedem lat. Kiedy we wrześniu na początku roku szkolnego chodziliśmy po szkole na lody, chłopcy byli niemal na tym samym etapie. Potrafili nazwać smaki, ale jeśli ktoś zadawał im jakieś pytania uciekali ze wzrokiem i szukali u mnie pomocy. Od kilku tygodni znów dzieci z rodzicami chodzą po południu na lody, zaczyna się wiosenno - letni sezon! A moi chłopcy? Oni też wciskają monety do kieszeni, pędzą do gelaterii, stają przy barze, wybierają sami smaki i wielkość lodów, decydują czy chcą posypkę czy owoce czy kakao czy bitą śmietanę. Już nie potrzebują mojej pomocy. Właściciele barów uśmiechają się serdecznie i kiwają głowami z podziwem. 



 
Można pokusić się o stwierdzenie, że lody to jeden z emblematów Italii. Smaków jest bez liku, a kiedy będziecie mieć okazję, spróbujcie tych najdziwniejszych.
Dla turysty laika pewnie każde będą przepyszne, bo włoskie.  Kto był w turystycznym mieście w Italii na pewno choć raz postawił stopę w lodziarni. A tam kolorów bez liku, lody wyeksponowane jakby stylista i architekt nad tym pracowali. Ale nie dajcie się zwieść! Często te, które przyciągają wzrok, kosztują sporo, a nie są warte złamanego centa! Kiedy pojechaliśmy na spacer do Florencji - zaliczyliśmy oczywiście obowiązkowe lody. Moi przyjaciele z Polski zajadali się zmrożonymi słodkościami, a Mario swojego loda cisnął do śmieci i przeklinał, że w takim miejscu, które jest wizytówką Toskanii sprzedają coś tak okropnego. 
Słynna gelateria w Palazzuolo z zejściem nad rzekę
 




I jeszcze taka drobna rada przychodzi mi do głowy - duży lód we Włoszech jest naprawdę DUŻY! Można za to powiedzieć, że mały włoski jest odpowiednikiem dużego polskiego loda:)



W naszej okolicy każdy ma swoją ulubioną gelaterię. Według opinii ogółu najlepsze są w Palazzuolo, a najsłynniejsze w Brisighelli. To właśnie jedząc te z Brisighelli oświeciło mnie przekonanie, że oto w małym toskańskim miasteczku odnalazłam swój dom!

 *Chciałbym loda

Buona Pasqua!

sobota, kwietnia 19, 2014


Kochani chcę żeby te święta były spokojne i pozwoliły choć na chwilę odetchnąć od problemów i niepowodzeń. Usłyszymy/zobaczymy/przeczytamy się zaraz po świętach, a dziś chciałam napisać Wam przede wszystkim - BUONA PASQUA! Bądźcie radośni, uśmiechnięci i postarajcie się przynajmniej na kilka dni zwolnić bieg. RADOSNYCH ŚWIĄT!



Świątecznie NIE zwariować.

sobota, kwietnia 19, 2014



Święta czy to bożonarodzeniowe czy wielkanocne kojarzą się w Polsce z jedną wielką gonitwą. Przed sklepami gigantyczne kolejki, bo kapusta, bo śledzie, bo jajka, bo kiełbasa, bo nie wiadomo co. Wariactwo!! Trzeba zrobić pięć ciast, trzy sałatki, jajka na dziesięć sposobów. A mazurek to z czekoladą czy z kajmakiem? I generalnie zastaw się, a postaw się - przyznacie, że coś w tym jest:) Umyć okna, uprać firanki, wysprzątać każdy kąt. A potem przychodzą wyczekane święta i człowiek jest już tak zmęczony, że generalnie wszystkiego ma dosyć, wszystko go denerwuje i zastanawia się po co tyle nagotował, napichcił, napitrasił? Obiecuje sobie, że następnym razem będzie inaczej, spokojniej, pomyśli o sobie i co? I potem znów jest tak samo:)
To nie krytyka polskości! To nie o to chodzi. Uderzyła mnie znów różnica w mentalności, tym razem w świątecznych okolicznościach. Włosi, przynajmniej w małych miasteczkach, nie gnają, nie wariują na punkcie porządków, dań niezliczonej ilości. Święta są chwilą relaksu, wytchnienia, czasem spędzonym miło, spokojnie, leniwie. Nawet ci, którzy zdecydują się pozostać w domu, przygotują świąteczny obiad, ale bez przesady! Obiad to będzie główny posiłek, nie tak jak w Polsce - śniadanie. Potem będzie odpoczynek, może spacer jeśli pogoda pozwoli, bo jeden z przedświątecznych poranków zaskoczył wszystkich takim oto widokiem:


Popatrzcie na wzgórza w tle. Ewenement, ale jak widać zdarza się nawet w słonecznej Toskanii! 
ZWARIOWAĆ to po włosku IMPAZZIRE:)

Jestem jaka jestem

piątek, kwietnia 18, 2014



Dziś nic w duchu świąt. Dziś będę się tłumaczyć, choć bardzo tego nie lubię i zwykle staram się unikać. Jakiś czas temu po jednym mało przyjacielskim komentarzu musiałam ustawić moderację. Pewnie stali komentujący Czytelnicy zdążyli się zorientować. Nie boję się krytyki, ta jeśli konstruktywna może tylko pomóc, ale nie pozwolę, by na blogu ktoś wprowadzał ferment, obrażał, czy wypisywał groźby. 
Potem pojawił mi się w skrzynce mailowej inny komentarz, pełen słów uznania, ale też zawierający krytykę. Autorka poprosiła też o jego skasowanie. I tu pojawił się problem - mój problem. Nie chcę, by ktoś posądził mnie o to, że publikuję tylko laurkowe, wygodne dla mnie opinie, jestem otwarta również na krytykę. Spełniłam jednak prośbę Czytelniczki, komentarz się na blogu nie ukazał. Ale leży mi to na sercu i tu postaram się "wytłumaczyć".  Przyszła mi też do głowy ankieta, gdybym taką dodała do bloga każdy bez strachu mógłby szczerze się wypowiedzieć. Wkrótce ją przygotuję.

Po pierwsze szata graficzna. Mogłam wybierać spomiędzy szablonów blogera i wśród tych, które były, akurat ten przypadł mi najbardziej do serca. Może dla kogoś być tandetny, ale przyzwyczaiłam się do niego, a spopielały róż to mój ukochany kolor. 
Litery. Wiem, że czcionka jest troszkę za mała, ale o stopień większa, jest moim zdaniem już dużo za duża. Wybrałam więc mniejsze zło. Może powinnam poszukać innej czcionki?
Zdjęcia. Jednemu ramka się podoba, innemu nie. Nigdy wszystkim się nie dogodzi. Ile ludzi tyle opinii. Sam rozmiar zdjęć wydawało mi się, że wybrałam najbardziej optymalny, ale może chcielibyście, żeby były większe?


Ja sama ... Jestem jaka jestem i tu nie zamierzam nic zmieniać. Może jednym Czytelnikom bardziej pasowałyby do całego obrazu inne włosy, inne sukienki, inna ja, ale wtedy to byłoby nieprawdziwe, udawane, zatem ... jestem jaka jestem.
Ankietę wkrótce opracuję.


CRITICARE - to znaczy KRYTYKOWAĆ

Poranne schematy

czwartek, kwietnia 17, 2014




Zwykły poranek.
O 5.30 zaczyna się hałas samochodów. Okna naszej sypialni wychodzą na zwężony odcinek drogi, zatem każdy hałas zostaje zwielokrotniony przez "świetną" akustykę. Już się przyzwyczaiłam, że o tej porze ruszają śmieciarki i ciężarówki z zaopatrzeniem. Są moim pierwszym budzikiem.




O 6.20 dzwoni budzik właściwy. Zerkam przez okno, jakbym każdego dnia chciała się upewnić, że rzeczywiście tu jestem. Rzeka wciąż płynie, drogowskaz na przeciwko tak jak dzień wcześniej informuje, że do Florencji mam 64 kilometry. Sąsiadka po drugiej stronie rzeki, wychodzi do pracy.
Śniadanie. Za dwadzieścia ósma chłopcy wychodzą do szkoły.



O 8.00 rano inny sąsiad podnosi roletę swojego warsztaciku. Za chwilę zacznie się rowerowy ruch, a jak widać miejsce choć nijak nie oznaczone jest rowerzystom dobrze znane i przystają z każdym najdrobniejszym nawet problemem.
Chwilę po 8.00 życie przed barem zaczyna tętnić wysypują się z małych ciężaróweczek robotnicy w odblaskowych uniformach. Czas na pierwsze śniadanie. Nikomu nigdzie się nie spieszy.




Przed dziesiątą na parkingu przed barem rozkłada się Sycylijczyk ze swoim towarem. Chwilę potem ustawia się kolejka po świeże pomarańcze, pomidory i truskawki.

Ledwo też słońce wzbije się w górę staruszek który mieszka po drugiej stronie ulicy idzie z taczką po pierwszą partię drzewa i będzie tak krążył do samego wieczora. Niezmordowany jak mrówka. Transport drzewa, transport kartonów, transport skrzynek. Wolnym rytmem...




LENTAMENTE to znaczy POWOLI

Wielkanoc po włosku

środa, kwietnia 16, 2014



Mam poczucie obowiązku by kilka słów o Wielkanocy we Włoszech napisać, ale ponieważ będą to już drugie święta na blogu, chciałabym też uniknąć powtórzeń. Z drugiej strony pierwszy raz mogę namacalnie poczuć włoską Wielkanoc, dlatego też zrobię krótkie podsumowanie. 



Przede wszystkim zdanie, które znów nasuwa mi się mimo woli - Natale con i tuoi, Pasqua con chi vuoi (Boże Narodzenie z twoimi Wielkanoc z kim chcesz). To zdanie oddaje w pełni podejście Włochów do Wielkanocy. Jakiś czas temu zostałam poproszona o przytoczenie oryginalnych wypowiedzi moich znajomych z Toskanii i tymi też się podeprę. 


Wielki tydzień to w Italii La Settimana Santa i tu tak jak w Polsce zaczyna się już niedzielą Palmową - po włosku to La Domenica delle Palme. W Marradi tego dnia dzieci szkolne rozdawały mieszkańcom święconą wodę. Tak jak w Polsce księża odwiedzają domy w okolicach Bożego Narodzenia, tu podobny zwyczaj wiąże się właśnie z Wielkanocą. Obrzędy związane z Triduum Paschalnym są właściwie takie same jak w Polsce, a droga krzyżowa to po włosku Via Crucis. Oczywiście każdy region może pochwalić się swoimi własnymi tradycjami. 
Główne święto to Niedziela Wielkanocna - Domenica di Pasqua, natomiast nasz lany poniedziałek potocznie nazywany jest tu Pasquettą, a oficjalnie Il Lunedi dell Angelo - upamiętniający dzień kiedy kobietom przybyłym do grobu, aniołowie obwieścili zmartwychwstanie Chrystusa.






Co się jada?
Jajka, jajka, jajka i jagnięcina, jagnięcina, jagnięcina. Sposobów ich przygotowania jest mnóstwo i powinnam na moim kulinarnym blogu się nimi podzielić tylko ostatnio czasu mi brak. Wybaczcie! Postaram się wszystko nadrobić! Na deser oczywiście słynna baba w kształcie gołębia - czyli colomba. Mam zamiar sama ją upiec i jeśli mi się uda na pewno się pochwalę tyle, że na jej przygotowanie potrzeba aż dwóch dni. Spora część Włochów zapewne świąteczny obiad zje z rodziną w restauracji. Wszystkie okoliczne lokale przygotowały na tę uroczystość odpowiednie menu. 
Co dla dzieci?




Dzieciom daje się w prezencie wielkie czekoladowe jaja z drobnym upominkiem w środku i tu oczywiście marketing rozwija swoje skrzydła. 

Oto włoska Wielkanoc w pigułce. Powinnam Wam teraz napisać BUONA PASQUA, ale na to będzie jeszcze czas:) Teraz życzę Wam miłych przygotowań i wiosny za oknem!

Słówka dziś nie dodaję, bo już w tekście pojawiło się ich trochę:)

Rzeka, sukienki i kos:)

wtorek, kwietnia 15, 2014

Demontowanie wybrzeża i puszczanie kaczek
Piknik pod wiszącą skałą
Kiełbie we łbie

Do wczorajszego popołudnia cieszyłam się ciepłem i słońcem. Z niedowierzaniem czytałam o deszczu i zimnie w innych miejscach Europy. Już siedziałam przed domem w krótkich spodenkach, już mi ramiona słońce spiekło, a kosy przysiadały na barierce i pozowały do zdjęć. Jednak prognozy pogodowe na Wielki Tydzień nie były optymistyczne i co gorsza już pod wieczór zaczęły się sprawdzać. Wiatr, który od obiadu z każdą chwilą przybierał na sile, pociągnął za sobą zimne powietrze. Miałam wrażenie, że bez krępacji panoszył się nam po domu. Podwiewał firanki, trzaskał drzwiami, gwizdał i dudnił złowrogo, aż groza przejmowała biednego Mikołajka. Ale choćby nie wiem jak się ten wiatr stroszył i puszył, to wiosny nie przepędzi. Za kilka dni znów powróci ciepło i już za chwilę, już za momencik z wiosny zrobi się lato. Przecież jesteśmy w Toskanii i to właśnie ciepło trwające przez większą część roku było jednym z wiodących argumentów przemawiających za przeprowadzką. Nie może mi go zatem zabraknąć.

Towarzysz kos
Taaaka ryba!!!

Ułożyłam w stosiki krótkie spodenki, uprasowałam białe sukienki, a kapoty upchnęłam w ciemnym kącie garderoby. Nadchodzi czas kiedy będzie zwiewnie i powiewnie. I wreszcie lipy jako ostatnie z gołych drzew wypuściły liście i zaraz zacznie nimi pachnieć powietrze. I mama kaczka z maluchami jak czarne pchełki pod okno kuchenne przypłynęła. I o 20.00 jest jeszcze dzień. I tyle dobrego dookoła... mimo wszystko...
Już w niedzielę rozłożyliśmy się z naszym pierwszym nadrzecznym piknikiem. Jeszcze bez steków na ruszcie i pieczonych warzyw, ale już same jajka na twardo, sycylijskie pomidory, pecorino i butelka wina wprowadziły nas w lepszy nastrój.

 

RAMIONA to po włosku LE SPALLE