jesień

Echo liści

sobota, września 30, 2017


- Niesamowite, że rosną też tutaj! - przyglądam się z nostalgią żółtemu kwiatkowi - Kiedy byłam mała spędzałam wakacje na wsi z moją kuzynką. Bardzo często bawiłyśmy, się "w dom", miałyśmy nasz zestaw mini garnków, patelni i innych kuchennych akcesoriów, a z tych żółtych kwiatów wiesz co robiłyśmy?
- ?
- Jajecznicę! 
- Haha! Co za fantazja!
- Tak, brakowało nam pewnie wiele rzeczy, ale na pewno nie fantazji. Te kwiaty zawsze już będą dla mnie jajecznicą na małej, plastikowej patelence. 


- Zobacz! 
- Grzyb?
- Chodź szybko z aparatem. Tylko po cichu.
- Czyli nie grzyb.
- Nie, to ramarro!



Język wołu, kwiaty, leśne źródło, dzikie śliwki, owcze zadki, kamienne ludki … Znów zamyślam się nad cudami tutejszych lasów. Prawdziwków nie ma, ale już podobno gdzieniegdzie spod ziemi wychodzą… 
- Pinaroli! (maślaki ziarniste)
- Przynajmniej tyle! Jeszcze kilka i będzie ragu'!
Las był łaskawy. Maślaków nazbieraliśmy wystarczająco, bym mogła upitrasić smakowity sos do tagliatelle. 
- Ale swoją drogą to musisz być w desperacji! Żebyś ty maślaki zbierał??
- Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma!


- Jak można się nie zachwycać gajami kasztanowymi?
- Zobacz nawet fontana jest. 
- Są zaczarowane prawda? 
- Piękne. Patrz dobrze przy pniach, może jakiegoś barbicino znajdziemy. 



- Co ty tam znowu robisz? - śmieje się Mario.
- Butki fotografuję. Bardzo je lubię. Są najlepsze na świecie.
Szu szu szu… Rozchodzi się przy każdym moim kroku. Przystaję na chwilę i słyszę coś niczym echo … szu szu szu … Zupełnie jakby liście przedrzeźniały moje kroki. Aż niemożliwe... Powtarzam to kilka razy, trzy kroki i pauza, przykucam i nasłuchuję - szu szu szu … 
Tak mnie to echo liści zafascynowało, że Mario stracił mnie z pola widzenia.
- Elooo! Jesteś?
- Jestem, jestem - odpowiadam, przyspieszam kroku i dodaję już po cichu, choć Mario do moich dziwactw już przyzwyczajony - słuchałam liści. 
- Nie zgub się!
- Nie bój się, nie zgubię! W lesie mam dobrą orientację.



To był wspaniały dzień! Spokojny. Wśród natury, tak jak lubię. Mam nadzieję, że dziś i jutro też ma dla nas coś miłego w zanadrzu… 
Tymczasem … Arriverderci settembre!
Dobrego weekendu!


 JAJECZNICA to po włosku UOVA STRAPAZZATE (wym. uowa strapaccate)

Beztroska mieszka w drobiazgach

piątek, września 29, 2017


Czasami zdarzają się beztroskie chwile. Nawet w tygodniu, w ciągu zwykłego dnia. Może to zasługa czterech lat tutaj, może czegoś się w końcu od Włochów nauczyłam, może wreszcie zaczyna udzielać mi się ten słynny włoski spokój. A może ludzie, którzy mnie otaczają i cały marradyjski świat dookoła z górami, rzeką, kasztanowcami sprawiają, że na chwilę moja głowa potrafi wyłączyć myślenie o problemach i skupia się na tym co tu i teraz, na drobnych codziennych radościach… Staram się nie dopuszczać już do siebie poczucia winy za każdym razem, kiedy z wolną głową w ciągu "roboczego" dnia przysiadam i przez chwilę nigdzie nie pędzę… To są tylko chwile, ale tak bardzo dla mnie cenne...


Bywają oczywiście dni, kiedy w głowie huczy, kiedy wieczorem dziobię nosem w klawiaturę, a oczy same się zamykają, kiedy ze zmęczenia zaczynam bredzić albo robię się wściekła jak osa, kiedy nie wiem w co ręce włożyć, jak uporać się ze wszystkimi obowiązkami, jak życie ogarnąć i nie zwariować, ale jednak mimo to chyba jestem trochę z siebie dumna, a może nie o dumę tu nawet chodzi, a raczej o wdzięczność wobec siebie samej. Cieszę się, że po tych kilku latach jakoś udało mi się to wszystko sensownie poukładać. Lekcje, zdjęcia, artykuły, blog, turyści … To wszystko wypełnia moje dni, ale "pomiędzy" są chwile takie, jak te na zdjęciach... 
Przysiadam na ściętych pniach z głową zadartą do słońca albo przy moim ulubionym stole, na którym tyle prostych smaków i wino starsze nawet ode mnie, spaceruję wśród kasztanowców i pochylam się nad cyklamenami, z kawą na tarasie obmyślam rys mugellańskiego przewodnika i teksty do nowych projektów, spaceruję z chłopcami, cieszę się wciąż kwitnącymi łąkami, cieszę się ciepłem, życiem….


WYPEŁNIAĆ - RIEMPIRE (wym. riempire)

goście

Jesienni Goście, ten sam stół i ulotność chwili

czwartek, września 28, 2017



Pobyt jesiennych Gości różni się zdecydowanie od pobytu Gości letnich, różni się menu, różni się długością dnia, temperaturą i atrakcjami. Nie jeździmy razem nad Santerno i nie pławimy się w basenie ani w Lamone. Melona z prosciutto i pastę na zimno zastąpiła dyniowa zupa z imbirem i pasta al forno. Zamiast późnym wieczorem szukać wytchnienia na placu przy zimnym spritzu wolimy usiąść przy kominku z kieliszkiem sangiovese. Tak czy inaczej stół przy Santa Barbara jeszcze nie pokrył się posezonowym kurzem, musieliśmy tylko na biesiadowanie wyznaczyć teraz inną porę dnia. 
Tradycji stało się zadość i wrześniowi Goście też przy tym już niemal "legendarnym" stole zasiedli, zjedli grillowaną pancettę, radicchio i pomidory, a słońce było tak łaskawe, chwila tak spokojna i pełna beztroski, że barbarzyństwem było ją przerywać.



Kwiaty już przysychają, winorośl powoli nabiera rumieńców, a my zrywamy z krzaków ostatnie pomidory i tylko trochę żal, że nie ma w nich już tej letniej słodyczy … Jakby jednak nie było, Święta Barbara wciąż czaruje, wciąż mami swoją maleńkością, przytulnością, spokojem.


A potem w niedzielne południe Goście się pożegnali i wsiedli do pociągu na maleńkiej biforcowej stacji. W tym samym czasie nad dolinę Lamone nadciągnęły ołowiane chmury, takie same, jak te, które witały Gości kilka dni wcześniej. Lało przez pół niedzieli i moje włóczęgowe plany szlag trafił. Zaszyliśmy się w domu, każdy przy swoich zajęciach i dopiero przed wieczorem niebo raczyło zmienić humor.   


Zerknęłam w stronę Crespino i zaraz zarządziłam: 
- Jedziemy na nagrania i zdjęcia! Chmury położyły się w dolinach, widok z góry musi być nieprawdopodobny!


Był rzeczywiście. Gra światła i chmur. Gra mgieł i gór. Niebo zmieniające kolor z minuty na minutę. To wszystko trwało ledwie chwilę, a chwilę tak łatwo czasem przegapić...


JESIENNY to po włosku AUTUNNALE (wym.autunnale)

Alto Mugello

Smak kasztanów i Jej Wysokość Pigara

środa, września 27, 2017


- Jak ci dziś? - zapytała A. 
- Do bani - odpisałam mniej więcej w ten deseń. Wybacz A., że zdradzam szczegóły naszej korespondencji. Dzień rzeczywiście zaczął się jakoś byle jak i wina w tym - przyznaję szczerze - była chyba głównie moja. Dodajmy do tego jeszcze bolące gardło Tomka, godzinne spóźnienie Mario i mamy mieszankę wybuchową. Zwiesiłam nos na kwintę i z tym zwieszonym nosem wymieniając po drodze wiadomości z A. pojechałam do Mugello szukać prawdziwków… 
Z prawdziwków nic nie wyszło, ale gdzieś tam w lesie jakimś cudem udało mi się humor odzyskać. Z grzybami tutaj jest wszystko inaczej, ale to temat na inny raz. Wróciliśmy do domu i postanowiliśmy po obiedzie sprawdzić co słychać w Pigarze… 


- Buongiorno!
- Buongiorno! Ej Mario!
- Patrzcie kto to!
- Zapraszam! Chodźcie, chodźcie! 
Starszy mężczyzna, który krzątał się przed kamiennym domem, obok którego zaparkowaliśmy samochód, rozpoznał Mario. Wymieniliśmy kilka kurtuazyjnych zdań, a starszy człowiek serdecznym gestem zaprosił nas do skromnej kuchni, gdzie miło łaskotało ciepło kominkowego ognia. Łaskotało przede wszystkim oczy, bo na zewnątrz panowała cudowna wrześniowa aura.
- Napijecie się kawy?
- No, grazie - odpowiedziałam.
- Grazie? - zdziwił się - takiego trunku nie znam. To kawa z Pigary, trzeba się jej napić. - Starszy człowiek sięgnął po butelkę i zaraz do filiżanek nalał nam ciemnego napitku… 
- Dobra? 
- Mmmm… pyszna!  
- Zrobi nam pani zdjęcie?
- Jasne, że zrobię!


Starszy człowiek, do którego jak się okazało należy Pigara, objaśnił nam, że syn właśnie porządkuje gaj i przygotowuje podłoże na spadanie marroni, a my jeśli chcemy możemy sobie filmować i fotografować do woli, a nawet szukać grzybów, bo już pierwsze porcini spod ziemi wychodzą. 


Podziękowaliśmy serdecznie i ruszyliśmy w stronę kasztanowców, skąd dochodził dźwięk pracy kosiarki. Syn gospodarza przywitał nas prawie tak serdecznie jak jego ojciec, opowiedział to i tamto o Pigarze, o mnichach i dawnych wiekach i zaraz wrócił do swojego zajęcia, a my jak oniemiali stanęliśmy pośród kilkusetletnich drzew... 



- Sua Maesta' Pigara - ogłosił konferansjerskim tonem Mario. 
- Bello! Podoba mi się … Sua Maesta'…
Mama zawsze mówiła, że w drzewach jest moc, że trzeba je obejmować jak najczęściej, przytulać się do nich całym sobą. I myślę sobie, że jeśli to prawda, to w kasztanowcach jest tej przedziwnej mocy więcej niż w innych drzewach.


Ja i one. Kasztanowce sadzone rękami mnichów 500 lat temu … Vallombrosani potrafili wybrać idealne miejsce, nie ma drugiego takiego gaju… I te drzewa rozproszone, ale jednak  równiutko w rzędach ustawione. 
Wydłubuję delikatnie z kującej łupiny pierwszego niedojrzałego kasztanka. Ściągam białą jeszcze skórkę i zajadam owoc na surowo… Uwielbiam te pierwsze słodkie i chrupiące "białaski". Jesień już chyba zawsze będzie miała dla mnie smak kasztanów...


- Kasztanowców nie sadzi się dla siebie … - stwierdził filozoficznie Mario. - Nawet nie dla dzieci, tylko dopiero dla dzieci ich dzieci i następnych pokoleń… Potrzeba dużo czasu, by zaczęły rodzić owoce. Vallombrosanie pewnie nawet nie przypuszczali, ile istnień wykarmią ich drzewa i że to one ludzi z gór uratują przed głodem w ciężkich czasach.


Pigara jak świat z bajki, jak zaczarowany ogród i galeria sztuki, bo konary, korzenie i pnie są jak fantazyjne rzeźby. Nieme usta, rozdziawione, zarośnięte mchem… Ileż historii mogłyby opowiedzieć, gdyby zechciały przemówić. Co za niezwykłe miejsce. Sua Maesta' Pigara...


 MILCZEĆ to znaczy TACERE (wym. taczere)