Być jak Lucio Battisti...

niedziela, lutego 22, 2015



W sobotni ranek dom wypełnia się muzyką Lucio Battisti. Z pokoju chłopców dochodzą tak uwielbiane przeze mnie dźwięki i słowa, a w tle pobrzmiewa gitara Mikołaja. Mój mały muzyk słucha i gra razem z jednym z moich ukochanych artystów. Łzy cisną mi się do oczu. Niesamowite, że dzieciak z innego kraju żyjący w zupełnie innej epoce, spośród wszystkich płyt, które mamy, wybiera właśnie te. Emozioni, Giardini di marzo, Acqua azzurra, acqua chiara, Fiori rosa, fiori di pesco ... ecc...

Dwa słowa o samym muzyku. Lucio Battisti był jednym z najważniejszych, a może nawet najważniejszym artystą, który wywarł ogromny wpływ na współczesną muzykę włoską. Dla statystycznego Polaka, jak już kiedyś pisałam, włoska muzyka to Romina i Al Bano, Drupi, ewentualnie Laura Pausini i Eros. Tymczasem, przez scenę przewinęli się naprawdę wielcy, których już nikt nie zastąpi. Lucio Battisti tworzył w latach 60, 70, 80 i 90 tych. Niezwykle wszechstronny, multiinstrumentalista, tekściarz, a przy tym tak skromny, że w ostatnich latach swojego życia zrezygnował w ogóle z koncertowania, zaszywając się w studio. Zmarł w wieku 55 lat, a okoliczności jego śmierci nie są jasne, pozostają jedynie przypuszczenia i domysły.  

Italia lat 60 i 70 to moja wielka fascynacja. Fascynacja, której towarzyszy żal, że nie dane mi było żyć właśnie wtedy. To może wydać się absurdalne, ale tak mam. Tamta epoka brzmi dla mnie muzyką Lucio. Tak, jak dawniej, jako dziecko słuchałam z otwartą buzią opowieści cioci Sabinki o czasach wojny, tak teraz słucham opowieści moich włoskich przyjaciół, ich wspomnień. Żyję nimi jakby były moje, kradnę je i przechowuję w sercu, mieszanka iluzji, impresji. I budzi się tęsknota, tak silna, że aż boli i sama nie umiem powiedzieć za czym. Za niewidzianym? Za nieprzeżytym? Za tym, co nie było mi dane...
Poniosły mnie sentymenty, a wszystko to wina Lucio Battisti, tak działa... 
Wracając do Mikołaja... Robi widoczne postępy, teraz kiedy nauczył się wydobywać z gitary prawdziwe dźwięki, coś więcej niż brzdękanie, o wiele chętniej ćwiczy i widzę, że daje mu to ogromną satysfakcję. A ja mięknę kiedy słyszę Marcowe ogrody...

VIVERE to znaczy ŻYĆ (wym. wiwere)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

6 komentarze

  1. Już wiem dlaczego ten a nie inny muzyk, pięknie brzmi gitara, słowa niebanalne i bardzo wyraziste dziwnie nazwę je słyszalne. Posłuchałam i pozdrawiam słonecznym porankiem. Asia op.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dodając do wczorajszej dyskusji, jest pleśniak nie ukrywam, że przepyszny i już się kończy. Jest kawa z cudną pianką, czarna lub z mleczkiem. Jest głos, bo ostatnio mi zanikał, dobry nastrój również. Niestety zaszło słonko ale bez niego sobie też poradzimy. Zapraszam.
    Asia op

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prosiłem o tartę przecież - no nic poczekam na tartę aż Wam się ten pleśniak przeje - cokolwiek to jest - nazwa jednak niezbyt zachęcająca.
      A tak na marginesie muzycznym to pamiętaj Kasiu, że mam u Ciebie obiecany koncert Il Volvo.
      Nicko

      Usuń
  3. Eh, anni piu belli in Italia sono finiti. Ale kazdy wiek ma swoje lata przepiekne, i odkrywanie Italii to tez grande belezza, prawda.? I pozniej, kto wie... A Italia jest unica, jedyna. Pozdrowienia znad Stretto gdzie od wczoraj scirocco nie daje nam zyc.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kasia wolała pleśniaka lub serniczek a Gospodyni najważniejsza Nicko!!! Pleśniak to wspaniałe ciasto na kruchym spodzie (jak tarta) u mnie z konfiturą żurawinową, na to jabłka w cząstkach w dużej ilości, na to piana białkowa, która zrobi wspaniałą warstwę bezową i na to pokruszone ciasto kruche czyli kruszonkę. Piana to rzekoma pleśń stąd pleśniak.
    Koncertujcie zatem!
    pozdrawiam Asia op.

    OdpowiedzUsuń
  5. A wracając do sernika - prawa autorskie do tego najpopularniejszego ciasta na świecie bezsprzecznie należą się Grekom. Starożytny fizyk Aegimus poświecił sztuce przyrządzania sernika osobny traktat, a poeta Archestratus zarzekał się w klasycznym heksametrze, że "nie ma lepszego deseru od sernika ateńskiego". Jego wysokobiałkowa moc uskrzydlała lekkoatletów na premierowej olimpiadzie w 766 roku p.n.e. choć nie uratowała państwa przed upadkiem. Rzymianie przejęli recepturę wraz z terytorium. Wzbogacili ją o jajka, zalecali również podawać ciasto na ciepło. Ulubiony przysmak składali też w ofierze bogom. Koniec imperium sernikowi nie zaszkodził, a wyzwolone narody wkrótce zaczęły go ochoczo odmieniać po swojemu, a nawet podawać dalej. Jako hiszpańska guesada z konkwistadorami zawojował również kontynent amerykański.
    W XVI-wiecznej Anglii sernik zadebiutował w jednej z pierwszych wydanych drukiem książek kucharskich. Do dziś pozostaje w silnym związku z literaturą, nie zawsze kulinarną - amerykański pisarz Stephen King nie zasiada do pracy bez słodkiego zapasu. Łagodny smak ciasta wiernie towarzyszy mu w wędrówkach przez mroczne zakamarki ludzkiego umysłu.
    Więc kolejnym razem Asiu tylko chyba sernik wchodzi w grę i na koncert Il Volvo zapraszam - możne nawet do Montecatini Terme.
    Dobrej nocy Robaczki
    Nicko

    OdpowiedzUsuń