Na zły humor - kasztany!
poniedziałek, listopada 04, 2013
Zły humor dopada czasem wszystkich i nie ważne czy jesteśmy w Warszawie, na Mauritiusie czy w Toskanii. Powodów jest wiele, a zwykle wystarczy jakaś bzdura. Pogoda nie taka, listopad w kalendarzu, czy przysłowiowy kubek zostawiony nie w tym miejscu. Już nie raz się przekonaliśmy, że na trudne chwile spacer jest najlepszym lekarstwem.
Sobota 2 listopada dała nam się we znaki. Ten dzień już sam w sobie nie nastraja pozytywnie, nie wybucha radością. Kiedy zatem atmosfera już mocno zgęstniała wskoczyliśmy do samochodu i pojechaliśmy przed siebie. W rezultacie dotarliśmy do jednego z ładniejszych kasztanowych gajów, na pobliskim wzgórzu. Grzybów, mimo naszych płonnych nadziei niestety nie było, jednak były inne skarby natury:) I teraz będzie nuuuudaaaa, bo znów o kasztanach:) Obiecuję, już ostatni raz w tym roku!
Kasztanowy lasek mimo, że w całkiem dobrej kondycji, został chyba opuszczony. Pod drzewami leżał dywan z brązowych „jeżyków”. Nikt ich nie zebrał. Zaczęliśmy więc wybierać co ładniejsze okazy i upychać w kieszeniach, rozglądając się co i raz niepewnie czy zza któregoś drzewa nie wyskoczy właściciel:)
Sobota 2 listopada dała nam się we znaki. Ten dzień już sam w sobie nie nastraja pozytywnie, nie wybucha radością. Kiedy zatem atmosfera już mocno zgęstniała wskoczyliśmy do samochodu i pojechaliśmy przed siebie. W rezultacie dotarliśmy do jednego z ładniejszych kasztanowych gajów, na pobliskim wzgórzu. Grzybów, mimo naszych płonnych nadziei niestety nie było, jednak były inne skarby natury:) I teraz będzie nuuuudaaaa, bo znów o kasztanach:) Obiecuję, już ostatni raz w tym roku!
Kasztanowy lasek mimo, że w całkiem dobrej kondycji, został chyba opuszczony. Pod drzewami leżał dywan z brązowych „jeżyków”. Nikt ich nie zebrał. Zaczęliśmy więc wybierać co ładniejsze okazy i upychać w kieszeniach, rozglądając się co i raz niepewnie czy zza któregoś drzewa nie wyskoczy właściciel:)
Tak też się stało. Tym razem kasztanowe obciążenie było błogosławieństwem, bowiem wiało tak, że ciężko było ustać na nogach. Wróciliśmy do domu z pełnym worem. Teraz kasztany przez kilka dni będą moczone w wodzie, potem poleżakują na słońcu, a my będziemy mogli się cieszyć ich smakiem przez zimowe miesiące.
Rosłam z dumy, kiedy Mario chwalił mnie, że nauczyłam się już robić świetną toskańską trippę, teraz potrafię też upiec kasztany, muszę jeszcze poznać tajniki kasztanowych słodkości i wypieków i będę mogła nazywać się prawdziwą maradyjką:)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
4 komentarze
To ja bardzo poproszę o przepis na najlepsze kasztany :-) A później na smakołyki z nimi. Chociaż kilka ;-) W końcu pierwszy raz w życiu udało mi się spróbować kasztanów u mojego brata :-) Jak by wyczuł, że kilka dni temu pisałam Ci, że nigdy nie miałam okazji, a chciałabym ;-) Też robił pierwszy raz, chociaż nie był zadowolony ze smaku. Ja przeciwnie. A może dlatego, że nie jadłam jeszcze tych najlepszych ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i oby jak najmniej złych dni :-)
Wg mnie najlepsze są upieczone w kominku. Wcześniej takiego kasztana należy naciąć, bo inaczej strzeli jak petarda:)
Usuńinny sposób to ugotowane w wodzie z listkiem laurowym.
O słodkościach jeszcze napiszę, kiedy sama przetestuję przepisy!
Śliczne kasztany, nie to co jakieś gruszki na wierzbie, pozdrawiam KW
OdpowiedzUsuńkilka lat temu mieszkałam w leśniczówce. Polana była obdarzona takimi kasztanami. Przyznam się, gdy pierwszy raz je robiłam- nie nacięłam ich :) i tak jak piszesz eksplodowały na całego.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam cieplutko :)