Podróż NIEZWYKŁA, pełna uprzejmości - Akt II - Portovenere

poniedziałek, czerwca 24, 2019


Dwa dni to niewiele, ale dla nas bardzo dużo, zważywszy na to, że na prawdziwych wakacjach nie byliśmy od 6 lat... Wybór kierunku zostawiłam chłopcom, zastrzegając jednak, że mogą to być maksymalnie sąsiednie regiony, byśmy za dużo czasu nie stracili na dojazd. Spośród: Emilii - Romanii, Marche, Umbrii, Toskanii, Lazio i Ligurii wybór padł na tą ostatnią.  


Nie miałam dokładnego planu, co chcemy zobaczyć. Chyba tak naprawdę do ostatniej chwili nie wierzyłam, że to się w ogóle uda... Zarysowałam sobie w głowie jakiś szkic, ot tak tyle o ile, ale tak naprawdę miałam ochotę na dwa dni bez planu! 
Jedynym pewnikiem był opisany wczoraj nocleg, który zarezerwowaliśmy na kilka godzin przed wyjazdem i Portovenere, które znaliśmy już z podróży sprzed dwóch lat, ale które bardzo chcieliśmy pokazać Pawiowi. Dotarliśmy tam ciut później niż poprzednim razem, ale tak czy inaczej udało nam się przejść w te i we w te nim nadciągnęły hordy turystów.


Grota Byrona, kolorowe łódki i fasady domów, bugenwilla, stateczki odpływające do Cinque Terre, rozwrzeszczane mewy, klify, wysepki, lazur i zieleń... Zatoka Poetów w najpiękniejszym porannym wydaniu, ze słońcem ślizgającym się dostojnie po tafli morza.


Ciszę w chiesa San Pietro na cyplu przerwał huk, jakby nagle coś walnęło w szybę. Ptak - na moje laickie oko jeżyk lub jaskółka - szukając wyjścia z kościoła pomylił okno z otwartymi drzwiami. Jakimś cudem się jednak pozbierał i zaraz powtórzył próbę, która również zakończyła się fiaskiem. 
- Weź go uratuj... - poprosiłam Pawia.
Paw złapał bez problemu desperata trzepoczącego skrzydełkami o szybę i natychmiast w asyście nas wszystkich zwrócił mu wolność. Jedno ptasie życie zostało ocalone. 


Tuż obok kościoła mężczyzna z długimi, siwymi włosami grał na harfie. Dźwięk muskanych palcami strun, mieszający się z mewim wrzaskiem przydawał jeszcze więcej niezwykłości. Zatrzymaliśmy się tam na dłuższą chwilę kontemplując linię brzegową i sunące wzdłuż niej łodzie i statki. 



Przeszliśmy znów obok Groty Byrona, Matki Natury i zaraz zaczęliśmy wdrapywać się wyżej i wyżej. Najpierw doszliśmy do starych młynów, a potem jeszcze wyżej do górującej nad miastem fortecy. Widoki z każdym krokiem robiły się jeszcze bardziej zniewalające. Kiedy wydawało się, że już ładniej być nie może, człowiek robił kolejne dwa kroki, znów się odwracał za siebie i mimowolnie westchnięcie pełne uwielbienia wyrywało się z ust ponownie. 


Nie pamiętam dlaczego za pierwszym razem nie zwiedziliśmy fortecy. Może była zamknięta, może czasu nie było, a może zwyczajnie z oszczędności. Tym razem jednak widząc otwarte drzwi, postanowiłam rozeznać się przynamniej w kwestii biletów. Niestety na nas czworo już tylko Mikołaj łapie się na bilety ulgowy.
- Tak szczerze... - zwróciłam się do młodej bileterki - ładnie tam jest? Warto? 
Dziewczyna objaśniła z uśmiechem co możemy zobaczyć na każdym z poziomów, a Mikołaj aż zaklaskał z wrażenia. 
- Dam ci dwa ulgowe i dwa normalne - powiedziała wyrywając z bloczka karteczki w dwóch różnych kolorach - w sumie starszy też nie wygląda na takiego dorosłego - dodała konspiracyjnym tonem.


I tak zwiedziliśmy fortecę z jej ogrodem, średniowieczną kolumnadą i przejściem widokowym na szczycie. Znaleźliśmy się w najwyższym punkcie Portovenere. Teraz mogliśmy tylko zejść do miasta i napić się czegoś dla ochłody. Po takim marszu i prawie wspinaczce zaczęliśmy się też robić głodni. Zarządziłam jednak, że na obiad ruszymy się z miasta i zatrzymamy w jednym z tych malutkich, ginących w cieniu Portovenere, portowych mieścinek, które mijaliśmy po drodze.

Kapary
Zatoka Poetów w pełnej krasie

I tak trafiliśmy do Le Grazie, uroczej portowej mieściny czy nawet mieścinki, bez śladu turystów, ale za to z miejscowymi w barze, z mundurowymi mariny na pausa caffe', z plażowiczami, łódkami mniej i bardziej eleganckimi zacumowanymi w porcie... Zaparkowaliśmy samochód bez problemu i zachęceni hasłem "kuchnia domowa" rozsiedliśmy się w pobliskiej trattorii przy tandetnych, plastikowych  stolikach.


Przemiły kelner - właściciel w jednej osobie uraczył nas tym, co przygotował. Fritto di mare, pesce spada, spaghetti con le vongole i sałatką z marynowanej ośmiornicy, a na deser domowym ciastem limoncello. Żarty, miłe pogawędki i swobodna atmosfera sprawiły, że nie czuliśmy się jak turyści, tylko jak bywający tam każdego dnia miejscowi.


W B&B mieliśmy pojawić się o 17.00. Przed nami było więc całe leniwe popołudnie, które postanowiliśmy przetrwonić na plażowe nicnierobienie na jednej z urokliwych plaż w pobliżu Tellaro.
CDN... 

ULGOWY to po włosku RIDOTTO (wym. ridotto)


Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

2 komentarze

  1. Portovenere i cinque terre,odwiedziliśmy cztery tygodnie temu.Piękne kadry,skwar,hordy turystów.Tu chyba nie znają pojęcia niski sezon,ale miłym zaskoczeniem dla mnie było to że widzac że chodzę o kulach w różnych atrakcjach czy przejazdach miałam właśnie możliwość wykupić biglieto ridotto.Czy tak jest wszędzie?Pozdrawiam A.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, Kaśka , ale zajebiste miejsce i zdjęcia :) Pozdr Rene:)

    OdpowiedzUsuń