Wychować wędrowca

środa, marca 13, 2019


Po tym jak pół soboty, a nawet jej trzy czwarte spędziłam z Mikołajem we Florencji, w niedzielę dla równowagi to Tomek stanowczo domagał się spaceru. Pomyślałam więc, że może warto się przekonać jak i dokąd prowadzi szlak spod baru, ten sam, o którym nie dawno pisałam. Wiedziałam, że do samego szczytu Monte Carnevalone nie dotrzemy, bo po pierwsze Mikołaj nie chciał się do nas przyłączyć, dwa pogoda w górach była wątpliwa, a trzy drogowskaz podawał czas 2,5 godziny w jedną stronę. Tak czy inaczej, na tyle na ile się dało, postanowiliśmy szlak przetestować. Tomek był zachwycony, gnał do przodu na swoich prawie piętnastoletnich nogach jak kozica, a na moje pytania czy jest zmęczony zamiast odpowiedzi, tylko wytrzeszczał oczy. 
Mój syn!


Szliśmy wśród niekończących się dywanów przylaszczek ... 
Choć w górach krajobraz jeszcze martwy, to jednak ściółka już od dawna pomalowana jest na żółto i fioletowo. Przez pierwsze czterdzieści minut żwawego marszu szlak pnie się stromo w górę, tak, że dla podpórki w niektórych momentach trzeba użyć też rąk. 
Dopiero potem, kiedy człowiek znajdzie się powyżej Castellone ścieżka zaczyna łagodnieć. W Marradi pogoda była słoneczna, ale kiedy znaleźliśmy się wyżej silny wiatr co jakiś czas ciskał nam w twarz kroplami wody. Szczyty ponad Campigno i te ponad Crespino tonęły w chmurach. Widocznie wiatr niósł ze sobą deszcz odległy o kilka dobrych kilometrów.


Przeszliśmy nie tak dużo jak chcieliśmy, bo cały nasz marsz zamknął się tylko w czterech kilometrach z ogonkiem, ale nagadaliśmy się za wszystkie czasy, nacieszyliśmy przestrzenią i sobą, a mnie po cichu aż w duszy grało, że moje dziecko ze mną na szlaku, pełne werwy i radości!
- Pusia... to gdzie idziemy następnym razem? 
- Hm... Możemy wrócić na ten sam szlak i dotrzeć do końca, to znaczy zejść do Crespino.
- Ważne, żebyśmy gdzieś poszli!
- Tak jest!


Postanowiliśmy w następną niedzielę, też pomaszerować, ale na dłużej, tym razem też z Mikołajem i z kanapkami w plecaku, ale potem przypomniało mi się, że my przecież mamy Gości... 
Już za dwa dni do Biforco zawita Mama i Ktoś... 

Tymczasem wiosna ma się dobrze, nawet jeśli sprawdziły się prognozy i po poniedziałkowym gradobiciu wczorajszy ranek obudził się pobielonymi szczytami. Marcowa "zima", którą tak straszyli meteorolodzy nie trwała długo, bo już po obiedzie znów termometry powróciły na 20 stopni. Dziś ma być deszczowo i nieciekawie, ale od jutra słońca pod dostatkiem. 
Uciekam juz, bo pracy wyjątkowo dużo, a tu jeszcze Dom z Kamienia czeka na wiosenne odkurzenie, bo przecież Mama...


 FIOLETOWY to po włosku VIOLA (wym. wiola)


Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

5 komentarze

  1. Kasiu, jestes jak "wirusek wedrowniczek":) Zarazasz tym bakcylem wszystkich:) Ja, na nawet troche nizszych terenach niz u Ciebie, daje rade 2-3 h. Nogi i reszta daja rade, tylko pluca wysiadaja:(
    Malgosia Neuss

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Małgosiu ja gdybym mogła to najchętniej cały dzień byłabym na szlaku:) Nigdy mi nie dość:)

      Usuń
  2. Co to za osada na przedostatniej fotce?
    Malgosia Neuss

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jeden z piękniejszych domów w okolicy, Biforco

      Usuń
  3. Piękny syn i jeszcze piękniejsze foty! Szczęściara z Ciebie, bo nie wszystkie dzieciaki chcą odejść od komputera

    OdpowiedzUsuń