Na dwie pary nóg i cztery pary łap.

piątek, lutego 22, 2019


Na początku było tajemniczo… Szłyśmy wzdłuż potoku, gdzie woda sączy się z gór pomiędzy omszałymi kamieniami cichym szemraniem. Przeskoczyłyśmy przez jeden strumyk i drugi, zostawiłyśmy za plecami zarośniętą bluszczem kamienną resztkę opuszczonego domostwa i zaczęłyśmy powoli wychodzić z cienia doliny na kasztanowe wzgórze Fontana Tevere. 


Dzień tak jak poprzednio był bajeczny. Ciepły i pogodny, dopieszczony wiosennym słońcem i roztrajkotany ptasim trelem. Borys i Lola - goniły przed nami z dziecięcą niemal radością. Z psią obstawą czułam się całkowicie bezpiecznie i choć śladów dzikiej zwierzyny nie brakowało, tym razem nie odezwał się we mnie syndrom Czerwonego Kapturka. 


- Jeden kilometr. Czas jedna godzina i pięć minut - poinformował głos z mojej kieszeni. 
- Dzięki bardzo dopingujące!

Po raz pierwszy postanowiłam przetestować "Endomondo", żeby zobaczyć na rysunku trasę jaką pokonałyśmy. Ubaw miałyśmy przy tym przedni, bo głos z telefonu odzywał się dokładnie co kilometr, podając nam kolejne dane. 

Fontana Tevere

W połowie wyprawy zaczęło być coraz piękniej… Tak pięknie, że nawet słowa odpowiednie trudno dobrać. Od kamiennej posiadłości zaczęłyśmy znów wspinać się wyżej i wyżej i coraz bardziej brakowało tchu, ale nie ze zmęczenia, bo szłyśmy wolniutko jak dwa żółwie, tylko z zachwytu, bo kiedy doszłyśmy do grani, widok przed nami roztoczył się zdumiewający. 360 stopni niezwykłości. Świat do kochania. Czy może się z tym równać materialny luksus, za którym tak goni świat? Czego można chcieć więcej??


Zatrzymałyśmy się na posiłek z widokiem na Sulpiano. Zjadłyśmy smakołyki przygotowane przez Ellen. Tym razem nie było to zwyczajne panino, tylko tarta z czarną kapustą i frittata z ziemniakami. Smakowały niebiańsko! Chyba obydwie przez chwilę czułyśmy się jak królowe racząc się winem, ciszą, własnym towarzystwem i przestrzenią niczym nieograniczoną…

Sulpiano

Na koniec zrobiło się nawet trochę zabawnie i też trochę z dreszczykiem. Stromą grań, gdzie między jedną doliną, a drugą było tylko wąskie przejście przyprawiające o zawrót głowy, pokonałyśmy każda na swoich czterech literach, zsuwając się powolutku z największą ostrożnością metr po metrze… 
- Chodzi o to, że tu jak polecisz w dół, to już się nie zatrzymasz… - powiedziała Contessa.
Przepaście po obu stronach były imponujące, a my patrząc z boku musiałyśmy wyglądać jak dwie przerośnięte gąsienice.    


Wczesnym popołudniem w dole znów zamajaczył dach domu Contessy. W środku czekał na nas Lex i chłodne prosecco. To był bardzo dobry dzień...

Kładłam się spać i znów myślałam jak bardzo przedziwne jest to życie. Polka i Holenderka. Dwa różne pokolenia. Spotkałyśmy się pod niebem Toskanii i razem przemierzamy bezdroża Apeninów. Obydwie gdzieś zmierzamy, obydwie poszukujemy prawdziwej siebie, walczymy ze słabościami, stawiamy czoła przeciwnościom, fotografujemy, cieszymy się tym co dobre i z niegasnącym entuzjazmem cedzimy dni przez palce jak spragniony wędrowiec wodę z górskiego strumyka.  

Królestwo Contessy

 POTOK to po włosku TORRENTE (wym. torrente)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

5 komentarze

  1. Pejzaze przepiekne:) Pogoda Wam dopisala … zazdroszcze:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani Kasiu,ten blog to wspaniała przygoda dla mnie od kiedy zaczęłam go czytać.Pisze Pani pięknie.Zdjęcia cudne!

    OdpowiedzUsuń
  3. Love the nature! Wide and green so much space i would love to be there to once in a while.

    OdpowiedzUsuń