deszcz

Wojażowanie trochę na siłę

poniedziałek, lutego 29, 2016



Na początku przepraszam za opóźnienie, ale lekcje od wczesnych godzin nie pozwoliły mi skończyć artykułu. Wybaczcie więc, że poranna kawa była bez lektury, może poczytacie więc o naszym niedzielnym wojażowaniu do poobiedniej kawy.

Niedziela. 
Jak się człowiek uprze na zwiedzanie, to nic go od tego nie odwiedzie, nawet deszcze, tornada i gradobicie. Gradobicia i tornada nas ominęły, jakimś cudem znów Mugello znalazło się chyba w oku cyklonu, wszędzie dookoła apokalipsa, a u nas jedynie deszcz. Padał i padał.... A potem na chwilę przestał, więc my zaraz w samochód, bo miałam jakieś zdjęcia zrobić dla gminy, a tego akurat miejsca dziwnym trafem w moich przepastnych foto archiwach nie było uwiecznionego. Pojechaliśmy więc do Firenzuoli, do Alto Mugello. 



Alto Mugello, Mugello, Appennino Tosco- Romagnolo, Romagna - Toscana, sama już zgłupiałam, gdzie Marradi przypisać. Choć administracyjnie moje miasteczko należy do Alto Mugello, to jednak dla wszystkich zaliczają się do niego głównie gminy Barberino i Firenzuola. 






W Firenzuoli byłam tylko raz, dawno temu, kiedy to nasz znajomy zorganizował święto wina na tamtejszym placu. Potem już nigdy nie było nam po drodze. I o ile zawsze się zachwycam jak wariatka, wszystkim czym popadnie, to tu muszę być uczciwa - miasteczko jak miasteczko i tyle... 



Dookoła krajobraz jest łagodnie pagórkowaty, a wzniesienia otaczające Firenzuolę są już przedsionkiem Emilii - Romagnii. Na pewno są tam idealne warunki do trekkingu, do górskich wędrówek z plecakiem. Do przejścia jest wiele kilkusetletnich szlaków, starożytnych dróg, z kościołami ukrytymi tu i tam, z wzniesieniami skąd oczy można cieszyć panoramą - Passo della Futa i Passo della Raticosa. Oczywiście, jeśli pogoda jest ku temu sprzyjająca, a my paradoksalnie wybraliśmy najbrzydszy z możliwych dni, którego listopad by się nie powstydził. Jednak mimo mgieł i gęstych chmur nawet zgubić nam się nie udało, choć kilka razy kusiliśmy los wybierając kierunek na chybił trafił.


Jedne miejsca zachwycają nas bardziej, inne mniej. To całkiem naturalne. Po tej wyprawie  jeszcze mocniej dotarła do mnie jedna rzecz - takie miejsca jak Marradi i cała dolina Lamone, jak sąsiednia Valle Acerreta, jak Palazzuolo i zbocza opadającę stromo do koryta Senio, są jedyne i niepowtarzalne. Wszędzie może być pięknie, ale tu, u nas jest jednak najpiękniej! Muszę dać upust mojemo lokalnemu patriotyzmowi. 
A może to była tylko kwestia światła i mazgającego się nieba?  
Pewnie jeszcze kiedyś wrócimy, by obrazy naprawić.
Oto opowieść w obrazkach. 
Jeśli zerkniecie tu po południu, znajdziecie też krótkie nagranie. 

Nieplanowane przystanki.
By móc drogę odtworzyć.
na chybił trafił:)
zaczyna być ładnie
Chmury nieprzesadzone też mają swój urok
A potem opada kurtyna i wędrowcy to "ładnie" już muszą sobie wyobrazić. 
Cofamy się do rozdroża i znów jedziemy tam, gdzie "ładnie".
Ale pogoda gra z nami w ciuciubabkę i na kolejnym passo znów nic nie widać.

I tyle to było z naszego zwiedzania ... wypatrywaliśmy przez zalane deszczem szyby czegokolwiek, co mogłoby nas zauroczyć... I nic ... no prawie nic.
Innym razem będzie lepiej, choć dla mnie tak naprawdę już sama włóczęga, nawet we mgle, nieznaną drogą, przez rozmokłe deszczem dzicze jest zawsze wielką przygodą. Nikon jak mały pieszczoch czeka w gotowości na moich kolanach. Chyba i tym razem jednak coś uwieczniłam i na pewno jeszcze lepiej poznałam bezdroża Apeninów.

SZYBY to po włosku i VETRI  (wym. wetri)

deszcz

Płaczące niebo zamiast światła dla marca

niedziela, lutego 28, 2016



Miały być ognie, światło dla marca, zabawa od soboty do poniedziałku i ... i nic! Niektórzy zacięcie ogniska rozpalili, ale co to za przyjemność stać w strugach deszczu, kiedy na kiełbasę i do kubka z winem leje się woda? Zaraz ... kiedy to zaczęło padać? W środę? W czwartek? A może już we wtorek? W każdym razie, dziś niedziela i chyba nie zamierza przestać. Jak w tych chmurach wiosna drogę znalazła, to ja nie wiem! I bez światła magnolie zakwitły, drzewa brzoskwiniowe się zaróżowiły, a pąki glicine napuchły fioletowo - białym życiem. 


Łudzę się, że może choć dziś wieczorem deszcz odpuści, to przynajmniej przez chwilę przy jakimś ogniu byśmy stanęli. Tradycja lume a marzo jest jedną z moich ulubionych, zaczyna się coś, na co czekam z utęsknieniem, nadchodzi najpiękniejszy czas i mam ochotę ten moment świętować bardziej niż Sylwestry i inne takie. I darować sobie nie mogę, że w tym roku deszcz nam to świętowanie bezczelnie rujnuje.

W sobotni wieczór jedyną pociechą były smakołyki na stole, smażone piadiny, prosciutto, stracchino z rukolą, robiola z truflami i wino. Ogień też był... a jakże - tyle że w kominku.  Na całe szczęście już nie dla rozpaczliwego ogrzania się, a dla towarzystwa i przepędzenia wilgoci.


Niedzielny ranek.
- Co dziś zjemy? - pyta Tomek. 
- Zrobię minestrone. Może być?
- Ale miałem na myśli, co na śniadanie.
- A co byście chcieli?
- Ale ty zmęczona jesteś. 
- Nie jestem.
- Wyspałaś się? 
- Wyspałam.
- Nieprawda, widzę po oczach.
- Powiedz mi co chcecie, a ja ci wtedy powiem, czy mi się chce.
- Zrobisz naleśniki? 
- Zrobię, ale dasz mi jeszcze pół godzinki?
- Nawet godzinkę.  

Godzinka dobiega właśnie końca, więc życzę Wam dobrych pomysłów i miłych chwil, bo i z zapłakanym dniem coś sensownego trzeba zrobić.  

GODZINA to po włosku ORA (wym. ora)

historia

Zaskoczenie i lekcje historii

sobota, lutego 27, 2016



- Mamusiu prof od włoskiego obiecał mi pożyczyć pewną książkę, jeśli będę się z nią obchodził ostrożnie. 
- To miło, a czemu właśnie tobie?
- Bo ja się wszystkim bardzo interesuję i jestem ciekawski. Ja i Filippo.
- Co prawda, to prawda! 
- Mamusiu czy wyprawy krzyżowe i Krzyżacy spod Grunwaldu to to samo?

Niektórzy pytają mnie czasem czy dzieci chodzą dodatkowo do polskiej szkoły. 
Odpowiedź jest krótka - nie, nie chodzą, z wielu powodów, ale opowiadać o nich publicznie nie będę. Tak czy inaczej nie znaczy to jednak, że są w tej kwestii zaniedbani. 
Po pierwsze wciąż aktualna jest zasada odnośnie czytania - książka włoska, książka polska i tak dalej na przemian. Co do historii natomiast - uświadamiani są na bieżąco w odniesieniu do tematów przerabianych w szkole. Poza tym w tej kwestii nieprawdopodobne szczęście miał Tomek. Oto wspomniana książka jaką następnego dnia pożyczył mu nauczyciel języka włoskiego:



Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. To już zupełna abstrakcja. 
- No popatrz, popatrz! Twój prof lubi Polskę jeszcze bardziej niż przypuszczałam. Jak miło. I aż nieprawdopodobne, by takie rzeczy działy się w zwykłej szkółce na toskańskiej prowincji. Ja tutaj mam szczęście do ludzi, ale przyznam, że ty też. Słuchaj może damy twojemu nauczycielowi ten album o Polsce? On jest wprawdzie po angielsku, ale powinien mu się spodobać. 
- Nauczyciele tu nie przyjmują prezentów. 
- Ale to taki prezent - nie prezent.  

Tomek wertował wte i wewte kartki książki i zasypywał mnie pytaniami. I w takich momentach niestety znów wychodzi na wierzch problem mojej ignorancji historycznej, ale staram się jak mogę i sama przy tym dokształcam. I tak sobie myślę jak wielkie znaczenie ma w edukacji odpowiedni nauczyciel i przystępny, interesujący sposób przedstawiania nudnych faktów historycznych. Ja już po szkole podstawowej tę materię znienawidziłam na całe życie i cud, że w ogóle pamiętam w którym roku ten nieszczęsny Grunwald był. I tu zazdroszczę Tomkowi, który jest tak żądny wiedzy, którego lekcja w szkole tylko prowokuje do dalszego zgłębiania tematu! I to nie chodzi o to, że on akurat lubi historię. Nie, nie, tak jest z każdym innym przedmiotem.



Przy obiedzie.
- Mamusiu, a ty wiesz, że Gianni był kiedyś bogaty?
- Żartujesz? Kto ci to powiedział? - gdybyście widzieli Gianniego, zrozumielibyście moje niedowierzanie. 
- Wszyscy to wiedzą. Na pewno miał więcej pieniędzy od nas. 
- Kochanie, ktoś kto ma więcej pieniędzy od nas, nie jest jeszcze bogaczem. 
Śmiejemy się obydwoje.
- No dobrze, ale mieszkał w Rzymie i był poliziotto.
- A to ciekawe!
 Gianni to miejscowe indywiduum. Szczerze mówiąc akurat to słowo nie do końca wydaje mi się adekwatne, ale chcę być politycznie poprawna. Każde miasteczko ma swojego cudaka, jednego albo więcej. A jak mówią sami miejscowi - Marradi bardziej niż inne, pewne typy przyciąga jak magnes. 

CROCIATA to po włosku WYPRAWA KRZYŻOWA (wym. krociata)


dzieci

Leopold i Wielkie Księstwo, czyli - ile o Toskanii wiecie?

piątek, lutego 26, 2016


Toskania ... cudowna kraina! Cyprysy, winnice, kamienne domostwa, łagodne pagórki, wino Chianti, Florencja, Siena, Piza ... mniej więcej do tego ogranicza zwykle się nasza wiedza na temat Toskanii. Moja była w pewnych kwestiach nieco głębsza, ale jednak wczorajsza Festa della Toscana obchodzona w Marradi, uświadomiła mi jak wielkie mam braki w edukacji historycznej. Nie jestem i nigdy nie byłam w historii rozkochana, męczą mnie daty i suche fakty, dlatego też nie raz tłumaczyłam się przed Wami, że wywodów naukowych na blogu produkować nie będę. Ja sama omijam teksty w sieci, analizujące każde dzieło sztuki z naukowym zadęciem. Nuda, że oszaleć można. 
Dziś jednak czuję się w obowiązku kilka faktów Wam przytoczyć, podzielić się tym, co mnie samą - ignoranta historycznego jakich mało - wczoraj autentycznie zaciekawiło i sprowokowało do tego, by siedzieć dziś od rana i przekopywać się przez publikacje na temat historii mojego regionu.   


Oprawę artystyczną przygotowały dzieciaki ze scuola media, od kulinariów klasy pierwszej przez dokonania Leopolda klasy drugiej i na karze śmierci według klasy trzeciej kończąc.  

Odrobina historii.
Leopold II był Wielkim Księciem Toskanii przez 25 lat, objął rządy jako osiemnastoletni chłopak, ale nauki pobierał u najlepszych, więc mógł poszczycić się najlepszym przygotowaniem. To właśnie on wprowadził reformy, z których część aktualna jest do dziś. Zamiast skupiać się na polityce zewnętrznej i utrzymywać wojsko, postawił na rozkwit wewnątrz kraju. To jemu toskańczycy zawdzięczają rozwój handlu i wolną gospodarkę. 
W Toskanii jest ponad 270 gmin, podczas gdy w Lombardii, na przykład, już ponad 1500!   
Ponad tym wszystkim jest jednak coś, czym Wielki Książe zasłużył się szczególnie - reforma prawa karnego, słynna "Leopoldina". Toskania jako pierwsza na świecie zreformowała kodeks karny - znosząc karę śmierci, kary cielesne i hańbiące. Zamiast tego skupiono się na dopracowaniu bardziej rygorystycznego prawa pozbawienia wolności.


Pomijając lekcję historii, byłam autentycznie wzruszona patrząc na to jak młode pokolenie jest dumne z bycia toskańczykami, marradyjczykami. 


Gościem specjalnym Festa della Toscana w Marradi był Eugenio Giani, presidente del Consiglio Regionale della Toscana. Po przemowach i podziękowaniach opowiedział zebranym pewną historię, którą to z Wami również chcę się podzielić. 
W 2006 roku Amerykanin Greg Summers został skazany na śmierć. Jego historią zainteresowali się uczniowe z małej toskańskiej miejscowości Cascina. Rozpoczęła się regularna korespondencja i walka uczniów o to, by Grega od śmierci ocalić. Zbierano podpisy i pisano listy. Jednak na nic się to nie zdało. W 2006 roku w Teksasie został wykonany wyrok śmierci. Czterdziestoośmioletni Greg zakończył swoje życie na krześle elektrycznym. W ostatnim liście napisał, że ma tylko jedno życzenie. Chciał być pochowany na cmentarzu w Cascinie, nie chciał nawet po śmierci mieć już nic wspólnego z ojczystym krajem, który nie chciał mu wybaczyć.  Po naradach ze strony jednego i drugiego kraju, wydano zgodę. Greg tak, jak prosił przed śmiercią, został pochowany na cmentarzu w Toskanii w miasteczku Cascina, które okazało mu tyle serca.    


Mam wrażenie, że po jednym dniu, po jednej feście, moja świadomość historyczna napuchła jak balon. Teraz najchętniej zaszyłabym się w bibliotece, by zgłębiać, szukać i poznać jeszcze więcej. 
Ponadto będąc przedstawiona jako oficjalny fotograf gminy napuchłam też zewnętrznie i z wrażenia aż się zarumieniłam. A wiedzieć musicie, że nie był to koniec zaszczytów i rzeczy ważnych w tym dniu. O tym jednak... cicho sza. Przyjdzie czas na opowiedzenie jeszcze innych historii. 

Pozostając w temacie: KARA ŚMIERCI to po włosku PENA DI MORTE (wym. pena di morte)