Synowie, miłość i pierwszy śnieg

niedziela, listopada 22, 2015


Co się te moje biedne dzieci nasłuchają od jakiegoś czasu, to aż żal! - Jaka to ja jestem zmęczona, jaka niedospana, że nikt o mnie nie pomyśli, że wszystko na mojej głowie, itp. itd. Ale rzeczywiście, od kilku miesięcy mam wrażenie, że jestem na granicy, że jestem trochę jak nowoczesny samochód, który zablokował się na niższym biegu, włączył tryb awaryjny, byle tylko mógł doturlać się do serwisu.
I oto weekend. Nawet pobłogosławiłam wstrętną pogodę, bo to oznaczało zaszycie się w domu, zero pośpiechu i wreszcie odrobina czasu na "dolce far niente". A moje dzieci sprawiły, że miałam tak miłą sobotę, jakiej już od dawien dawna nie pamiętam. To mało toskański wpis, to będzie bardziej psalm pochwalny dumnej matki.

Sobota wczesny ranek, kiedy na dworze jeszcze ciemno. Mój ulubiony moment w całym tygodniu. Robię sobie zawsze caffè latte i wracam do łóżka pisać.
- Gdzie idziesz mamusiu? - pyta Mikołaj, kiedy swoim zwyczajem wytarabaniam się po cichu z pieleszy.
- Idę sobie zrobić kawę i zaraz wracam.
- Nie idź nigdzie. Ja ci zaraz zrobię. Tylko daj mi jeszcze 5 minut.
Caffè latte takie jak być powinno. Idealne. Mój dziewięciolatek nauczył się parzyć doskonałą kawę. Podgrzewa mleko, przelewa do mojej ulubionej filiżanki bez ucha i przynosi mi do łóżka. 


Jest taki kochany. Tak mi się ciepło robi na sercu. Niby drobiazg, ale nic w tym momencie nie zrobiłoby mi większej przyjemności. Popijam doskonałe caffè latte i zabieram się za pisanie, przygotowywanie lekcji, za obrabianie zdjęć. Chcę się uporać jak najszybciej z obowiązkami, potem mają być już tylko przyjemności. Obiecałam chłopcom, że razem coś pooglądamy, a sobie, że wycuduję w kuchni jakiś przysmak, na luzie tak jak lubię. 
- Tomeczku, czy zrobiłbyś ty dziś śniadanie? Nie chcę tego teraz zostawiać, a potrzebuję jeszcze godzinki, żeby skonczyć.
- Dobrze! Zrobię omlety!
Zrobi omlety. Słyszę jak uwijają się w kuchni. Wychodzą po coś na dwór. Szepczą między sobą. W końcu zjawiają się obydwaj w progu. Tomek stawia przede mną omlet z brzoskwiniową konfiturą, udekorowany kwiatkiem, już rozumiem po co wychodzili. Mikołaj dba o scenografię - obok talerza ląduje doniczka z cyklamenem. 
- Smacznego! Spróbuj czy dobry. 
Próbuję. Jest doskonały! Oczy napełniają mi się łzami. 
- Jesteś mistrzem w przygotowywaniu omletów!
To nie norma. Jestem świadoma tego, że moje dzieci nie są zwyczajne. I kiedy wszystko idzie źle, myślę sobie - jest coś, co naprawdę mi się w życiu udało - synowie.


W południe jestem już szczęśliwie wolna od najpilniejszych obowiązków. Pozostałe mogą zaczekać. Świat się nie zawali. Jeszcze tylko chwilka dla siebie samej, na babskie próżności. 
- Dajcie mi kwadrans i już idę szykować obiad. 
- Nie! - woła Mikołaj - Nie wchodź do kuchni!
- Ale muszę mięso usmażyć. Dziękuję, że mi pomagasz, ale sam nie dasz rady. 
- Nie, proszę, nie wchodź teraz. 
Zamykają się z Tomkiem w kuchni i słyszę znów szepty, otwierane szuflady, grzechot koralików. W końcu mogę wejść. Zapraszają mnie do środka. 
- Zamknij oczy mamusiu - prosi Mikołaj i prowadzi mnie ostrożnie, jak ślepca - teraz już możesz otworzyć. 
Obrus, złote koraliki, ręcznik papierowy upchnięty w serwetkowe obrączki, świeczki, dla mnie wino w kieliszku. Z wrażenia, ze wzruszenia odbiera mi mowę. 
- Czy teraz mamusiu czujesz się jak regina?
- Dziś czuję się naprawdę jak regina. Dzięki wam mam cudowny dzień. Jesteście niesamowici. Marzyłam od dawna o czymś takim. Nie zmieniajcie się. Jestem z was taka dumna.   
- Napijesz się kawy?
- Poproszę.
- Ale teraz esperesso, bez mleka, prawda?
- Tak, dziękuję. Pooglądamy razem jakiś film?
- Tak! tak! - wołają chórem.
- Ale jaki?
 - To właśnie miłość!
- Świetny wybór!
To właśnie miłość ... 

Kokosowe ciasteczka na www.kuchniawkamiennymdomu.blogspot.com
I jeszcze kilka migawek z dzisiejszego ranka: 


Kiedy na fb zobaczyłam zdjęcia z Emilii - Romanii przysypane śniegiem, byłam pewna, że to jakiś żart. Dobrze, że nie u nas - pomyślałam. A potem Mikołaj wstał z łóżka, podszedł do okna ...
- Śnieg! Śnieg!
- O nieeee!!!! 
Dobrze, że choć dzieci się cieszą, ja łudziłam się do ostatniej chwili, że zimowe prognozy są mocno przesadzone. No cóż, do wiosny już niedaleko! Dobrej niedzieli!


REGINA to znaczy KRÓLOWA (wym. redżina)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

6 komentarze

  1. Kasiu, nie tylko dzisiaj jesteś regina. Kiedy będzie Ci źle zawsze o tym pomyśl. Mając takich synów inaczej czuć się nie masz prawa. Brawo chłopacy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję Kasiu cudownych synów :) Za takie wspaniałości trzeba chwalić bez końca. Pozdrawiam. M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Będą kiedyś i synowe Cię wielbić!
    Serdeczności!

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne dzieci,razem z nimi nie zginiesz Kasiu !!!

    Pozdrawiam-Lucyna S.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie rozumiem czegoś. Czytam dosyć regularnie i absolutnie daleka jestem od wścibstwa, ale mam wrażenie, że od jakiegoś czau Paw gdzieś mi umknął. Obecnie widzę to tak, jakbyś musiała się z codziennością borykać mając za wsparcie synów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie się czasami komplikuje. Bardziej niż można przypuszczać. Ale pewnie wcześniej czy później wróci na swoje tory. Paw nie zniknął. Ale nie zmienia to faktu, że z wieloma problemami muszę się borykać. Dziękuję za troskę i pozdrawiam serdecznie.

      Usuń