Słodycz dnia powszedniego

wtorek, grudnia 02, 2014



Wśród tych wszystkich moich smutków i smuteczków, które co jakiś czas wypływają na powierzchnię są jak zwykle drobiazgi, które nieustannie podnoszą mnie na duchu. Małe przyjemności, słodycze codzienności... 

Ostatnia niedziela listopada. W końcu przestało padać. Idę na Cardeto. Wsłuchuję się w stłumiony odgłos własnych kroków na mokrym asfalcie.
- Buongiorno! - odzywa się znajomy starszy pan, kiedy mijam go zamyślona. 
- Buongiorno! - odpowiadam i od razu się uśmiecham, bo to włoskie buongiorno nie wiedzieć czemu, zaraz pociąga za sobą mimowolny uśmiech. 
- Piekna! Taka piękna z pani kobieta - mężczyzna zasypuje mnie litanią komplementów, a ja zastanawiam się, czy widać jak się rumienię. - A jak pani pięknie tańczy! 
- Ja? A gdzie mnie pan widział tańczącą?
- Latem, na basenie! 
- No tak! Rzeczywiście!
- Co za klasa! 
Mężczyzna kłania mi się w pas i odchodzi, rzucając na pożegnanie jeszcze garść ciepłych słów. 

Nie opowiadam nigdy o takich sytuacjach, ale dziś robię wyjątek. To nieskromne i niezręczne, jednak tamtego dnia byłam tak bardzo wewnętrznie zdeptana, zupełnie jak te zmoczone liście listopadowe na poboczu drogi, a po tym krótkim spotkaniu nagle poczułam jak ramiona mi się podnoszą, jak głowa znów wędruje na swoje miejsce. 

Poniedziałek. Znów deszczowo. 
Obserwuję zza zasłonki jak Paw wychodzi z chłopcami, by po obiedzie odwieźć ich do szkoły. Zawsze im macham na pożegnanie. Taka nasza tradycja. 
W tym samym momencie pojawia się przed domem nasz sąsiad Giorgio "Miś" w swojej futrzanej czapce, ten od rachunków. Macha mi z daleka i uśmiecha się serdecznie, po czym zatrzymuje chłopców i widzę, że o czymś rozmawiają zerkając co jakiś czas w moim kierunku. 
- Co chciał Giorgio? - pytam kiedy Paw wraca do domu. 
- Pytał się czy u ciebie wszystko w porządku, bo dawno cię nie widział i martwił się, że może coś się stało, że może jesteś chora. 
Ktoś się o mnie martwił, ot tak po prostu, tylko dlatego, że przez kilka dni mnie nie widział. 
Nic dodać, nic ująć.

Niedziela, po obiedzie. 
Między naszym domem, a barem na przeciwko jest parking raptem na sześć samochodów. W każdą niedzielę około 13.oo przyjeżdża tu swoją małą ciężarówką kobieta z Romanii i sprzedaje warzywa i owoce. Ceny ma konkurencyjne, a poza tym jest pod domem, więc nie trzeba się nawet ubierać, by wyjść po zakupy. Ponieważ w weekendy ruch jest zwykle natężony, nawet zimą, dlatego też Paw, jak tylko rano zwolni się dobre miejsce, parkuje samochód, by Marina mogła się potem wygodnie ustawić. Nie raz już w podziękowaniu dostawaliśmy ananasy, wino czy inne łakocie. W minioną niedzielę, tuż przed odjazdem zadzownił do furtki jej pomocnik. Przekazał nam całą skrzynkę owoców - winogrona,  gruszki, kiwi i pudełeczko brukselki... Z serca, z wdzięczności, bo tak jest w życiu milej...

Od ponad tygodnia mam dzięki google szczegółowe statystyki, wiem teraz skąd dokładnie do mnie zaglądacie. Dziękuję Wam za te wszystkie odwiedziny z wielkich metropolii i z najmniejszych miasteczek, z Europy i innych kontynentów. Dzięki Wam uczę się geografii!
Czasem dzieje się też tak, że odwiedzacie mnie nie tylko wirtualnie i to jest już całkiem niezwykłe. To sprawia, że czuję się przez moment kimś wyjątkowym. Kiedy w piątek, zaraz po obiedzie zadźwięczał dzwonek przy furtce, Paw poszedł zobaczyć kto to - czy ktoś nam chce sprzedać szczotki, czy enel ma dla nas nową ofertę. Nasłuchiwałam jednym uchem, zajęta jak wiecie kalendarzem. Zdziwiły mnie obce głosy, pytające po polsku o Kasię. I tak poznałam moją Czytelniczkę. Aniu jeszcze raz dziękuję za odwiedziny i zapraszam jak tylko będziesz w okolicy. 
Ten blog stał się wielką przygodą, dzięki niemu poznałam wirtualnie i nie tylko wiele wspaniałych osób. On też dał początek skypowym lekcjom, które są dla mnie prawdziwą przyjemnością, a każda kolejna osoba wnosi coś nowego, swoją historię, swój uśmiech. To wspaniałe. 

Napisałam na początku, że to wszystko są drobiazgi, ale teraz kiedy sama to czytam, mam jednak wrażenie, że to coś więcej. Kolejny raz muszę uczciwie przyznać, że przy wszystkich moich smutkach i kolosalnych problemach, mam też w życiu dużo szczęścia... 

GENTE to znaczy LUDZIE (wym. dżente)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

14 komentarze

  1. Kasiu, masz coś takiego w sobie, co mimowolnie przyciąga i sprawia, ze chce się tu zaglądać. I to nie tylko uroda, która we Włoszech musi zwracać uwagę, ale wewnętrzne piękno. Nie czuję tu zawiści, złości, czasem może żal, smutek, ale potem to mija i znowu świeci słońce. Przesyłam buziaki i pozdrowienia właśnie z takiego małego miasteczka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasiu kiedy ksiazka? Czekam i czekam. Kasia z zimnej Wawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Mój optymizm w tej kwestii mocno osłabł, kiedy już kolejne wydawnictwo mi podziękowało, jedni milej, drudzy dość brutalnie, ale dopingowana przez wiernych kibiców próbuję dalej. Mam nadzieję, że nie będę musiała czekać latami.

      Usuń
    2. Jeżeli chcesz, zajrzyj na blog kuradomowablogująca albo http://anna-sakowicz.blog.pl/, autorka wydała niedawno dwie książki. (znam ją osobiście, łał, ale mam radochę!)
      Coś ostatnio poznaję wiele osób, które chcą pisać :)

      Usuń
    3. Nosz kurde, moze wyslij im linka do tego bloga. Kto czyta bloga, ten ma ochote na duzo wiecej. A pytalas w wydawnictwie ZNAK?

      Usuń
  3. pięknie napisane, wzruszyłam się :) BACI
    imbirella

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja się przyznaję, ze po cichu do ciebie tu zaglądam... Pozdrawiam z Niemiec ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło:) Teraz widzę wszystkie miasta i czasem wpatruję się w googlową mapę, bo nie mam nawet zielonego pojęcia gdzie to jest.

      Usuń
  5. Ja się przyznaję, ze po cichu do ciebie tu zaglądam... Pozdrawiam z Niemiec ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. Kasiu, na sytuacje, które opisujesz, można patrzeć z innej strony. Znam osoby, które obraziłyby się, zezłościły i "zjadowiły": na starszego pana, bo co się staruch "przystawia", na sąsiada, bo co go obchodzi, że akurat parę dni Cię nie widział (patrzcie, jaki ciekawski!), na panią ze straganu, bo może hałasuje, kiedy go rozstawia... Wszystko zależy od charakteru i myślę, że pozytywne nastawienie przyciąga pozytywne reakcje i pozytywne osoby.
    ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Pieknie jak zwykle czyta sie co piszesz Pozdrawiam z Cork z Irlandii Alicja

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuje Kasiu :) na pewno wstąpimy
    Ania

    OdpowiedzUsuń