poniedziałek, lipca 29, 2013

Jest czwartkowe, upalne popołudnie. Jedziemy na krótką wycieczkę po okolicy. Mam dziś ochotę podziwiać krajobraz i fotografować! Mario wiezie nas częściowo znajomą trasą do Fontana Moneta. Za San Martino wystawiam głowę za okno i staram się zapisać w pamięci każde mignięcie, każdy ułamek, każdy milimetr tego, co widzę...


- Mów to się zatrzymam jeśli chcesz - odzywa się Mario, kiedy widzi mnie wywieszoną z aparatem przez okno samochodu. Zatrzymujemy się zatem co chwilę. Każde kolejne miejsce wydaje się ładniejsze od poprzedniego.



- Stop! - krzyczę, kiedy mijamy mikroskopijny cmentarz. 
Wysiadam, przechodzę przez zardzewiałą furtkę, za którą ktoś wetknął polne kwiaty. Kilka opuszczonych grobów. Większość sprzed 50 - 60 lat, ale też kilka z początków ubiegłego stulecia. Uchylam  nieśmiało skrzypiące drzwi do kaplicy. Od dawna nikt tu nie zaglądał. Ruszamy dalej ...



Jedziemy i jedziemy, nie widać prawie żadnych zabudowań. Mijamy staruszka, który przy drodze zbiera coś do wiadra. Po chwili docieramy do miejsca zwanego Fontana Moneta. Z naprzeciwka nadbiega czereda dzieciaków pchając wózek własnej konstrukcji. Wrzeszczą, śmieją się do rozpuku, polewają się wodą, a moi chłopcy z wrażenia otwierają buzie.





- To skauci - tłumaczy Mario - są na koloniach.  
- Wysiadamy - zarządzam. 
Tomek i Mikołaj nieśmiało wchodzą do lasu i jak urzeczeni rozglądają się dookoła. Błądzą w labiryncie przedziwnych szałasów, które zbudowały kolonijne dzieci. 



Robię zdjęcia i ruszamy dalej. Po drodze mijamy znów staruszka z wiadrem. Jesteśmy ciekawi co takiego zbiera. Mario zatrzymuje samochód.
- Salve! Co pan ma w tym wiaderku?



Miły dziadek pokazuje na uszy, co znaczy, że nie słyszy, ale na migi tłumaczy nam, że to do jedzenia dla zwierząt. Dziwne kulki, ściąga palcami z suchych traw. 



Mam wrażenie, że przeżywam coś niezwykłego, a to przecież zwykła przejażdżka. Może tylko droga to i co mnie otacza trochę niezwykłe...





Wzgórza w kilku odcieniach błękitu zaznaczają linię końca świata. 

Rozglądam się dookoła ... U moich stóp Romagna i Toskania. Jestem na granicy.
Cudem nieprzeciętnym jest dla mnie ta ziemia, jej formy, kształty, kolory ...

   

środa, lipca 24, 2013


Za domem od południowego zachodu rośnie czereśnia. Wielka i zdziczała. Na przełomie czerwca i lipca obsypana jest "krwistymi" owocami. Od ich słodkiego soku aż drapie w gardle. Coś trzeba było zrobić z tymi owocami...


Zagotowane, poukładane w słoiki osłodzą zimowe miesiące. Wspaniale będą smakować z jogurtem od Lucciano. Soczyste i czerwone wspomnienie lata...


poniedziałek, lipca 22, 2013


Z toskańskiego notesu, lipiec 2013

Życie na toskańskiej wsi gwarantuje dostęp do najwyższej jakości produktów - świeże mleko, jogurt, sery, woda źródlana w kranie, warzywa z własnego ogródka, zioła ...
Wszystko smakuje wyjątkowo... Wiem, wiem, już tyle razy o tym pisałam!


Już pierwszego dnia zaplanowaliśmy na kolację fiorentinę! Ponieważ początek lipca nie rozpieszczał tudzież nie męczył upałami, mogliśmy śmiało rozpalić ogień w kominku. Mięso przypieczone krótko z jednej i z drugiej strony w środku pozostało soczyste i różowe.


Obserwując nas przy stole przychodziły mi na myśl różne sceny filmowe. Panowie pochłaniali mięso z pasją, z takim apetytem, że aż miło było patrzeć! Do mięsa przygotowaliśmy też michę sałaty, a wszystko to popiliśmy domowym winem. Na deser były lody o smaku panna cotty ... wyśmienite!!!



Znów rozwodzimy się nad prostotą włoskiego jedzenia i nad jego niepowtarzalnym smakiem. Każdy posiłek może być niezapomnianą ucztą! Dopiero tu sobie o tym przypominam...



piątek, lipca 19, 2013


 5 lipca 2013 Lutirano ( z toskańskiego notesu)
Jest wczesny poranek. Na niebie ani jednej chmurki. Za kilka minut słonce wychyli się zza wzgórz. Nastawiam kawę i idę na spacer po „naszym obejściu”. I proszę! Przyłapani! Widok pary jelonków na polu zatrzymuje mnie w pół kroku. Cofam się po aparat. Zaczepiam odpowiedni obiektyw i zakradam się jak podglądacz. Jeden z jelonków podnosi głowę i patrzy prosto w moim kierunku. „Szczeka” ostrzegawczo dwa razy, po czym niewzruszony znów zanurza głowę w zieleninie. Niezwykłe jest życie w takiej głuszy...

 
    
Wszystko tak jak to zostawiłam - jelonki, zapachy i smaki...
Rozlokowuję się na moich schodkach, kładę poduszkę, obok książkę, notes i kawę. Mój poranek, moja chwila z własnymi myślami, czas na notatki. Jak kronikarz - reporter zapisuję wszystko, każdy drobiazg, głupstwo, impresję. Pierwszymi promieniami zagląda słońce do Valle Acerreta. Budzi się nowy dzień...



czwartek, lipca 18, 2013

Życie skupia się wokół stołu. Czasem ten stół zastawiony jest bogato, czasem tylko trochę chleba, sera i wina. Za tym tęskniliśmy w czasie warszawskich miesięcy, za celebrowaniem każdego posiłku, za eksplozją smaków.
Pewnego dnia Nello przywiózł nam świeże jajka i ricottę. Wiejskie, swojskie przysmaki aż prosiły się o godne spożytkowanie. Postanowiliśmy zrobić tortelli. A oto foto relacja - co nam z tego wyszło...




 
W imieniu Tomaszka dziękuję za wszystkie życzenia urodzinowe:)

piątek, lipca 12, 2013

I mam już w domu dziewięciolatka! Jak Tomuś świętował swoje urodziny?
 

Tak się złożyło, że Cristina i Massimo - sąsiedzi Mario zaproponowali nam piknik nad rzeką. Ponieważ była to niedziela i tego typu miejsca są wyjątkowo oblegane, przewidujący Massimo wraz ze swoim synem już przed ósmą rano pojechali i rozłożyli się z "tobołkami". Chwała im za to, bowiem dziesięć minut później podjechał kolejny samochód w poszukiwaniu swojego ustronia. Dołączyliśmy do Massimo dwie godziny później, wyjęliśmy część prowiantu, rozpaliliśmy ogień i czekaliśmy na naszego grilowego mistrza, który odsypiał nocną zmianę. Kiedy wreszcie zjawił się wyczekiwany natychmiast zabrał się do pracy. Skrytykował na dzień dobry kilka drobiazgów - w tym "nie takie" rozpalenie ognia, ale przecież mistrzowi wolno - z mistrzem się nie dyskutuje. 


Tak czy inaczej wkrótce zaskwierczały na ruszcie warzywa i mięso - żeberka, steki, szaszłyki i kiełbasa "matta" - jak ją tu nazywają - czyli surowa z czosnkiem.   

Rozpływaliśmy się w pochwałach, bo jedzenie - znów będę się powtarzać - godne było królów. Po obiedzie Paweł podjechał do baru po zamówiony wcześniej tort z dziewięcioma świeczkami. Tradycyjnie już była to meringa - tj. tort bezowy z bitą śmietaną. 


Kiedy kończyliśmy wylizywać talerze po raz kolejny zaczął nas straszyć deszcz. Tym razem jednak konkretniej! Krople jak wisienki, spadały teraz gęsto, a niebo ponuro się zasnuło. W oddali słychać było nawet burzowe pomrukiwania. Zakończyliśmy więc nasze piknikowanie i powoli ruszyliśmy do domu. Nim dojechaliśmy do Marradi wszystko się uspokoiło i znów wyszło słońce. Jedynie kałuże na drodze przypominały o chwilowym kaprysie pogodowym. 


Gdy dotarliśmy do Casaluccio dzień był jeszcze wczesny. Rozłożyliśmy się na hamaku i wokół niego kontemplując spokój i ciszę, po czym stwierdziliśmy, że Tomaszkowi byłoby miło świętować do wieczora - to w końcu ostatnie jednocyfrowe urodziny!


Decyzję pozostawiliśmy jemu. W rezultacie wybór padł na Santa Reparatę. Byliśmy bardzo ciekawi co nowego przyniosła zmiana właściciela. I tu się zatrzymam - bo co i jak zjedliśmy w Santa Reparacie zasługuje nie tyle na osobny post, ale na długi poemat!

A Tomaszkowi mojemu jeszcze i tu napiszę - SŁODKIEGO ŻYCIA SYNKU!

Dziękuję Wam bardzo za wszystkie komentarze i wiadomości. Wybaczcie ciszę, ale chwilowy  - mam nadzieję - problem z internetem zablokował moje pisanie. Postaram się zaglądać tu częściej. A presto!

ginestre

sobota, lipca 06, 2013



- Zrobiłaś już zdjęcia domu z kwiatami ginestre? - pyta Mario.
- Jeszcze nie, czekałam na dobre światło. Pójdźmy wieczorem kiedy słońce przejdzie na drugą stronę doliny. 
To jest to czym się cały czas zachwycam, o czym nie mogę przestać pisać. Może już macie dość słysząc ciągle moje peany na cześć lip i ginestre, ale muszę je pokazać. W tak bujnym rozkwicie jeszcze nigdy ich nie widziałam. Rosną wszędzie - wzdłuż drogi, koło domu, ścielą się dywanami na wzgórzach, a ich zapach zniewala jak narkotyk.